środa, 24 grudnia 2014

Maskarada bonusowa


Ten śnieżnobiały sufit był jej płótnem. Wyobraźnią malowała na nim obrazy, pozostawiała plamy, ślady, wyświetlała najskrytsze pragnienia i wspomnienia krótkiego jeszcze życia.
- O czym myślisz?
Spojrzała na podpierającego się na łokciu towarzysza swej niedoli.
- O białym kolorze.
- A tak naprawdę?
- O tym, że jak wpadnie tu Jędrzej i zobaczy, że leżymy razem na moim łóżku to wylecisz stąd szpagatami.
- Aniele...
Obróciła się w jego stronę i tak samo jak on podparła się na łokciu. Utkwiła wzrok gdzieś w okolicach jego policzka, wstydząc spojrzeć mu w oczy. Nadal była sobą, zamkniętą w sobie, wystraszoną, wstydliwą dwudziestotrzylatką. Wciąż nie potrafiła się przełamać i spojrzeć w oczy swojemu prywatnemu terapeucie, który nachodził ją w mieszkaniu średnio pięć razy w tygodniu.
- O wszystkich głupstwach, które w życiu zrobiłam.
- Czasem robimy coś, co wydaje nam się za słuszne, jednak później okazuje się, że popełniliśmy najgorszy błąd w swoim życiu. Zatem, co zrobiłaś?
- Wsiadłam do samochodu...
- Zgadzam się z tobą, to był chyba jeden z tych najgorszych błędów.
- Przestań się ze mnie nabijać - fuknęła - To wcale nie jest śmieszne. A ty filozofie, co byś zrobił?
Położyła głowę na poduszce, wzdychając głośno. Teraz przed swoimi oczami miała napisy na koszulce bruneta. Oddychał powoli, widocznie się nad czymś zastanawiając.
- Nie wiem czy żałowałbym tego, co zrobię i uznał to za błąd, ale...
- Ale co? - ponagliła go, spoglądając mu na chwilę w oczy.
- Ale najchętniej był Cię teraz pocałował.
Serce na moment stanęło, oddech zamarł w jej piersi. Spuściła wzrok i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w jego koszulkę, która unosiła się i opadała powoli za każdym razem, gdy brał głęboki oddech. Patrzył z uśmiechem jak bije się z myślami, odgrywa walkę między swoim sercem a rozumem. Milczała jak zaklęta. Myślał, że wszystkie nadzieje stracone i nie doczeka się odpowiedzi, gdy słabym głosem zdołała z siebie wydusić:
- A więc zrób to - podniosła głowę do góry i spojrzała mu w oczy.
- Co?
- Nicolasie... - poruszyła ustami, nie wydając z siebie żadnego głosu.
Błagała go wzrokiem. Nie mógł się w tej sytuacji nie zgodzić. Nie byłby nawet w stanie powstrzymać tlącego się w podświadomości instynktu.
- Jeśli stracę równowagę, nie będziesz krzyczała? - zapytał szeptem.
Pokręciła przecząco głową, czując jak serce wraz z żołądkiem podchodzi jej do gardła.
- Nie wiem czy będę potrafił.
- Jak to?
- Bo nie umiem zachować się przy tobie jak rasowy podrywacz.
Roześmiała się cicho, odkręcając głowę w bok. Jej zmysły domagały się działania, instynkty chciały już zawładnąć nią całą. Pośród szeptów i bicia serca, rozum wypłynął na szeroką wodę i zniknął za horyzontem. Dlatego cała zadrżała, gdy opuszkami palców dotykał delikatnie skroni, kości policzkowej, blizny przy uchu, kącika ust.
- Popatrz na mnie - poprosił szeptem, nie przerywając wykonywanych czynności.
Jak niewolnica wykonała jego prośbę. Zamglonym wzrokiem błądziła po jego twarzy, a on uśmiechał się lekko za każdym razem, gdy napotkał przypadkiem jej spojrzenie. Nieświadomie i zupełnie mimowolnie podniosła dłoń i dotknęła szorstkiego policzka. Mogłaby przysiąc, że przymknął oczy, ale w tamtym momencie niczego nie była pewna, mógł zawieść ją zmysł wzroku.
- Nicol...
Niespodziewanie zetknął ich usta razem. Rój motyli poderwał się delikatnie do góry zarówno w jej jak i jego brzuchu. Oniemiała. Nie potrafiła skoncentrować swoich myśli w jednym punkcie. Krążyły swobodnie w jej głowie, podczas gdy niespiesznie oddawała jego pocałunki. Nie naciskał. Wiedział, że nie chciałaby tego. Dlatego postanowił powoli doprowadzać ją do obłędu. Pierwszy, drugi, trzeci.
Oparł się o jej czoło, oddychając niezwykle płytko. Przełknął głośno ślinę, czując jak ręka blondynki dotyka jego piersi nieopodal serca. Serca tłoczącego krew tylko dla niej.
- Serce ci bije.
- Hmm, dziwne. Nie pamiętam kiedy ostatnio to robiło - odparł poważnie, po czym roześmiał się głośno.
- Bardzo śmieszne - mruknęła z przekąsem.
Pochylił się nad nią i pocałował lekko w zarumieniony policzek.
- Zostaniesz na obiedzie? - zapytała szeptem.
- Raczej nie, zaraz Jędrzej mnie stąd zgarnie - odpowiedział cicho, wstając z łóżka.
Usiadła gwałtownie i złapała go za rękę. Spojrzał na ich splecione dłonie zupełnie mimowolnie, tknięty instynktem. Przyciągnęła go w swoją stronę, więc chcąc czy nie, usiadł obok niej na łóżku. Przysunęła się do niego, czując jak brunet gładzi kciukiem delikatną skórę jej dłoni. Elektryzował ją jego dotyk, ledwo wyczuwalny, a jednocześnie atakujący wszystkie zmysły, niepozwalający myśleć racjonalnie. Powoli przychylała się do niego, by zatrzymać się dosłownie kilka milimetrów od jego twarzy.
- Zostań - wyszeptała, muskając nieświadomie jego usta. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Nie wiedziała wtedy zupełnie nic, lecz czuła, że będzie żałować tego do końca swych dni.


Materiał bonusowy na święta. Życzę Wam wszystkim dużo zdrowia, szczęścia i sukcesów. Aby wszystko wychodziło po Waszej myśli i spełniały się najskrytsze marzenia. Żebyście ten czas spędzili z rodziną, bo bez niej tak naprawdę nic nie ma sensu. Ja np. nie wyobrażam sobie świąt bez całej rodziny u mnie w domu, jest mi po prostu źle i smutno. A wy życzcie mi dobrych ocen i duuużo weny ♥
P.S. Długością przypomina niektóre rozdziały. Nie dajcie się zwieść.

sobota, 20 grudnia 2014

Maskarada szósta

Usłyszała głośne westchnięcie na korytarzu.
- No nareszcie jesteś! Ile można na Ciebie czekać! - krzyknęła w przestrzeń. Stała przy kuchni, mieszając niezdarnie w garnku jedną ręką, drugą zaś zanurkowała w szafce, szukając odpowiedniej przyprawy. Miała na sobie fartuszek ze śmiesznym wzorkiem, więc gdy Jędrzej wszedł do kuchni, od razu się roześmiał.
- Aż tak jesteś głodna, że krzyczysz na mnie od wejścia? - uśmiechnął się, podchodząc do szafek i opierając się o nie dłonią. Sięgnął po widelec i zaczął wyjadać sałatkę z talerza. A ona widząc to, zdzieliła go po ręku.
- I kto tu jest głodny, co? - przez chwilę przepychała się z nim przy szafkach. W końcu Jędrzej skapitulował i usiadł przy stole, uderzając palcami o blat.
Patrzył na nią, uśmiechając się do siebie jak głupi. Po ostatnich wydarzeniach coś zaczęło się powoli zmieniać. Przeprowadził z nią jak najpoważniejszą rozmowę ze wszystkich rozmów, które ostatnio nastąpiły, ale nadal nie chciała mu powiedzieć, gdzie była i co robiła przez ostatnie trzy lata, gdzie wszyscy myśleli, iż nigdy więcej już jej nie zobaczą. Żyli złudną nadzieją, że kiedyś jednak przyjedzie. Przyjechała, ale wtedy, gdy wszyscy przestali w to wierzyć. Nadal ciężko jest przyjąć do wiadomości, że osoba, którą uważano za zaginioną, zmarłą, jednak się odnalazła, żyje. I jest względnie szczęśliwa. Jędrzej próbował jej wytłumaczyć, że jest potrzebna i nigdy nie była dla niego balastem. Po kilku godzinach się udało. Uwierzyła. Powoli zaczynała się zmieniać. Coraz częściej się uśmiechała, próbowała rozmawiać z sąsiadami, wychodziła na spacery, z których nie wracała już z płaczem. To wszystko sprawiło, że życie jej i Jędrka ulegało powolnemu procesowi stabilizacji.
- Co mi się tak przyglądasz? - zapytała z uśmiechem, stawiając przed nim talerz z parującą zupą.
- Czy to jest rosół? - zaskoczony otworzył szeroko oczy - No nie wierzę.
Rozwiązała śmieszny fartuszek, powiesiła go na krześle, usiadła obok swojego brata i założyła kilka kosmyków włosów za ucho.
- Idziesz jeszcze dzisiaj na trening? - zapytała, mieszając łyżką w zupie.
- Dzisiaj już nie - odpowiedział. - Dostaliśmy przykaz, że mamy psychicznie odpocząć przed jutrem, bo rano wyjeżdżamy.
- Zostawisz mnie tu samą na całe dwa dni - westchnęła smutno, podpierając się na dłoni.
- Poradzisz sobie - uśmiechnął się - Jesteś już dużą dziewczynką.
Zamilkli. Niecałe dwie minuty później Jędrzej zaczął domagać się drugiego dania po ciężkiej pracy.
- Czy ja wyglądam jak twoja matka? - zaśmiała się, wstając od stołu - Sam możesz sobie przynieść.
 - No to co mamy na drugie? - zapytał, puszczając jej uwagę mimo uszu.
- Zaraz zobaczysz - westchnęła, spoglądając na chwilę przez okno. Na dworze było zimno, wiał wiatr, a do tego wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że zaraz zacznie padać.
- Jędrek? - wypowiedziała imię brata w przestrzeń. Mruknął coś pod nosem, pozwalając jej, aby mówiła dalej. - Czy wasz rozgrywający też ma dzisiaj wolne?
- Chyba nie - odparł, będąc niezwykle zainteresowany jej pytaniem - Mają z Aleksą wspólny trening indywidualny. Dlaczego pytasz?
- Tak sobie - wzruszyła ramionami i usiadła. - Smakuje Ci?
- Daj spokój, nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem tak dobry obiad - uśmiechnął się. - Anielka, co byś powiedziała na wieczór filmowy w polowych warunkach?
- To znaczy? - zapytała, splatając dłonie.
- Koledzy Latynosi zaprosili chłopków na oglądanie filmów - wyjaśnił. - Pomyślałem, że może byś ze mną poszła? Trochę byś się rozerwała.
- Ale nie będę przeszkadzała? - spojrzała na brata, który natychmiast pokręcił głową - To może pójdę.
- Bardzo dobry wybór, siostrzyczko - roześmiał się i wrócił z utęsknieniem do swojego talerza.
                                                                *
Po prawie ,,indywidualnym" treningu w świetnym humorze wrócił do mieszkania. Wszystko wyszło mu doskonale, tak jak Aleksie. Mieli się z czego cieszyć. Wrzucił torbę do swojego pokoju i przeszedł do salonu, gdzie Facundo na małym stoliku ustawiał projektor. Obok na podłodze piętrzył się stos płyt.
- Aleksa nie przyjdzie. Coś mu wypadło - mruknął, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
- Mariusz też dzwonił i nie da rady przyjść. Mały mu zachorował czy coś w tym stylu - westchnął, prostując się - Misternie ustawiony projektor, trzeba mieć talent.
- A mamy coś do jedzenia?
Facundo podrapał się po głowie i szybko skierował do kuchni. Słychać było jak przetrząsał wszystkie półki i szafki.
- Mamy! - odkrzyknął.
- Zamiast imprezować powinniśmy chyba odpoczywać przed jutrem - zawołał do przyjaciela, wyjmując z kieszeni dzwoniący telefon. Przeciągnął palcem po ekranie.
- Łączymy przyjemne z pożytecznym - wyjaśnił Conte, wchodząc do pokoju. Zamilkł jednak szybko i położył na szafce cały arsenał, który trzymał w ramionach. Zerknął na zegarek, który prawie wybił szesnastą. - Kto dzwonił?
- Jędrzej.
- Też nie przyjdzie? - westchnął zawiedziony - W końcu okaże się, że sami będziemy oglądać te filmy.
- Przyjdzie, ale nie sam - mruknął niewyraźnie brunet, sięgając po butelkę z wodą - Pytał czy może wziąć ze sobą siostrę.
- Nico, to miał być męski wieczór - wytłumaczył mu całą sytuację, żywo gestykulując dłońmi, jakby ruchami chciał przekazać znacznie więcej niż słowami. Dobitnie podkreślił słowo ,,męski". Pokręcił głową z politowaniem i wrócił do ustawiania salaterek z jedzeniem.
- Nie dramatyzuj - burknął pod nosem bawiąc się suwakiem bluzy - Nic się przecież nie stanie.
- Siostra Jędrzeja chyba nie jest mężczyzną z tego co słyszałem i widziałem. Nie wiem jak chcesz ją podciągnąć pod nasz ,,męski" wieczór. A założę się, że tych filmów nie będzie chciała oglądać - skinął głową w stronę małej sterty - mój drogi przyjacielu, alvaro, nie komplikuj sobie życia.
- Wcale tego nie robię - obruszył się
- Robisz. Te baby cię wykończą. - roześmiał się głośno.
- Martw się o swoją Helenę.
- Helenka moja kochana ma się dobrze. A teraz chodź, idziemy na zakupy - przywołał go dłonią do siebie, zakładając buty i kurtkę.
- Po co? - zapytał, wstając z fotela.
- Idziemy kupić trochę czekolady dla twojej panny. Musimy to zrobić, żeby nam się nie zapłakała ze strachu jak będziemy oglądać straszne filmy.
- Jaki ty jesteś tępy - warknął w stronę Facundo, wypychając go przed drzwi.
Nie mógł odmówić Jędrzejowi. Był pewny, że gdyby ktoś zadzwonił do Facundo, to on także nie byłby w stanie się nie zgodzić. Tym bardziej, że Jędrzej był dla nich bardzo miły i sam chętnie zapraszał ich do domu. Wszystkim chodziło o to, aby spędzić fajnie wieczór, a nie doszukiwać się drugiego dna w błahych sprawach. Na pewien swój odmienny sposób, w głębi ducha skakał z radości na wieść o tym, że Maćkowiakowie przyjdą razem. Po przeżyciach ostatnich tygodni wszystkim należy się odrobina rozrywki w tak zacieśnionym gronie. Wieczór zapowiadał się ciekawie, choćby dlatego, że Conte będzie dostawał spazmów, Jędrzej będzie się cieszył, że wyrwał siostrę z domu choć na chwilę, a on z szerokim uśmiechem będzie się temu wszystkiemu się przyglądał.
W trakcie powrotu do mieszkania nie ominęły go zaczepki przyjaciela i jego niezbyt zadowolona mina. Był do niej uprzedzony od początku, jakby pierwszego dnia zrobiła mu coś złego. Na nic było doszukiwanie się przyczyny niechęci przyjaciela do siostry Jędrka. Wolał nie zgłębiać tego tematu, bo wiedział, że zawiązałby się mały konflikt na linii On - Facu. Ledwo zdążył się przebrać, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Chłopaki zaczęli się powoli schodzić do mieszkania. Dzisiaj musieli zachować pełną abstynencję, gdyż niepożądanym efektem jutro byłby kac morderca, zwłaszcza przed meczem wyjazdowym. Jedzenie znikało w zastraszającym tempie, co chwila musiał donosić nowe pokłady. Coraz ciężej było pomieścić w pokoju przychodzących gości. Przytargał do salonu fotel z pokoju Facundo, gdy rozległo się natarczywe pukanie. Spojrzał ponaglająco na przyjaciela, który z głośnym westchnieniem poszedł otworzyć drzwi. Nagle usłyszał krzyk z korytarza:
- NICO!
Popchnął fotel w stronę ściany i szybkim krokiem zmierzał do miejsca zdarzenia. Facundo rozluźniony rozmawiał z środkowym, podczas gdy blondynka rozpinała guziki płaszcza. Zauważyła go. Przeczesał palcami rozwichrzone włosy i uśmiechnął się lekko.
- Cześć.
Uśmiechnęła się skrępowana i odpowiedziała cicho na powitanie. Ściągnęła buty, wyprostowała się i spojrzała na brata, który mrugnął do niej z uśmiechem. Założyła pasmo włosów za ucho i przeszła koło niego, podążając za Jędrzejem. Dopadło ją zupełne zdezorientowanie, gdy w jednym pomieszczeniu zauważyła tylu facetów, którzy prawie dwukrotnie przewyższali ją wzrostem. Spojrzała na nich z obawą, ale kilka sekund później wzięła głęboki oddech i z wymuszonym uśmiechem podchodziła do każdego z ich kolegów, podając mu rękę.
- To chyba mamy komplet - zauważył Conte, wprowadzając do pokoju ostatniego gościa. Wcisnął guzik play i zgasił światło. Ostatnim co widział, był szybki ruch blondynki, która nagle zacisnęła palce na przedramieniu brata.
Rozsiadł się wygodnie, układając głowę na oparciu fotela. Facundo jako pierwszy seans wybrał komedię, litując się nad blondynką. Chyba miał jeszcze odrobinę sumienia skoro od razu nie włączył mrożącego krew w żyłach horroru. Widać chłopakom się spodobało, bo zaczynali się śmiać, a może to był tylko efekt niskoprocentowego piwa, które przemycili do mieszkania. Po czterdziestu minutach wgapiania się w ekrano-ścianę oczy zaczęły go niemiłosiernie piec. Przetarł je palcami, śmiejąc się z wyjątkowo głupiej wypowiedzi aktora w filmie. Wciąż z błąkającym się uśmiechem na ustach, rozejrzał się po pokoju, zatrzymując się na Anieli. I wtedy błyszczące linie ich spojrzeń skrzyżowały się w najmniej spodziewanym momencie. Oboje się wzdrygnęli i szybko odwrócili wzrok. Nie spodziewał się tego. Dziwnie się na niego spojrzała, jakby z wyrzutem lub tylko mu się tak wydawało. Dlatego jeszcze raz dla pewności zawiesił na niej wzrok. I tak przez resztę filmu na zmianę spoglądali na siebie. Facundo co jakiś czas chrząkał ostrzegawczo, co doprowadzało resztę towarzystwa do szewskiej pasji.
- Facu, może chcesz syropek na kaszelek? - zapytał niezwykle zainteresowany Kłos, spoglądając na przyjmującego. Ten ponownie chrząknął i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie dane mu było dokończyć, gdyż światło rozbłysło w pokoju. Wszyscy jęknęli, natychmiastowo pocierając oczy.
- Chwila przerwy - oznajmił Winiar, wstając z kanapy i rozprostowując nogi. Nagle w salonie zrobiła się wielka plątanina ludzi. Nikt z obecnego towarzystwa nie należał do wyjątkowo niskich ludzi, oprócz Zatiego, który kręcił się gdzieś między tymi chłopami. Facundo dopadł do laptopa i wrzucił kolejną płytę do odtwarzacza.
- Facuu! Mój przyjacielu! Przyniosłem ci syropek, żebyś mnie już więcej nie doprowadzał do szału w trakcie oglądania - Karol postawił mu na stoliku szklaną buteleczkę i poklepał po ramieniu.
Westchnął głęboko i sięgnął po ostatnią nieotwartą jeszcze butelkę wody. Temperatura w środku gwałtownie wzrosła i jedyne co mogło mu dać ratunek przed roztopieniem się to wyjście na zewnątrz. Otworzył drzwi na balkon ku wielkiemu niezadowoleniu reszty zgrai. Machnął na nich ręką i wszedł na lodowate płytki. Na balkonie wielkości metr na dwa nie można marzyć o luksusach. Oparł się łokciami o balustradę i odetchnął głęboko zimnym powietrzem. Wypuścił z ust obłoczek pary i uśmiechnął się sam do siebie. W Argentynie chyba nie byłby w stanie czegoś takiego zrobić. Wszystko wciąż go zaskakiwało. Nawet to, że tuż obok niego pojawiła się druga osoba, oczywiście w odległości kilkudziesięciu centymetrów.
- Podobał ci się film? - zapytał, spoglądając na nią kątem oka.
Westchnęła głęboko, a później długo wypuszczała powietrze z płuc.
- Był dobry - odpowiedziała, przejeżdżając paznokciami po zamarzniętej barierce. - Przysporzyłam wam problemów, przychodząc tutaj?
- Skąd! - zaprzeczył gwałtownie, odwracając głowę w jej stronę. - Dobrze, że przyszłaś.
- Ale twój przyjaciel... - zaczęła, lecz nie dał jej dokończyć.
- Ostatnio wszystko mu nie pasuje. Nie przejmuj się nim - mruknął do niej zachęcająco i uśmiechnął się lekko.
Zamilkli. Za ich plecami powoli zaczynała się projekcja kolejnego filmu, lecz chyba nie to ich interesowało. Woleli przyciskać nosy do szyby i wpatrywać się w dwójkę stojącą na balkonie. Wkrótce skapitulowali, wrócili na swoje miejsca, jednak co jakiś czas z obawą spoglądali w tamtą stronę. W zupełnej ciszy przeszkadzał im ruch na ulicy, trąbienie samochodów i głośne rozmowy dochodzące z dołu. Wyczuwał jej skrępowanie już któryś raz dzisiejszego dnia. Nie chciał, żeby czuła się przy nim nieswojo. Nie chciał jej zrobić krzywdy. Odkręcił butelkę i puścił barierkę, by napić się wody. Ponownie oparł się o balustradę, tym razem znacznie bliżej jej. To nie było już kilkadziesiąt centymetrów, lecz tylko kilkanaście.
- Ja...
Zaczęli w tym samym momencie. Spojrzeli na siebie szybko, uśmiechając prawie niewidocznie. Pochyliła głowę, pozwalając opaść włosom na twarz. Tak naprawdę uśmiechała się do siebie jak wariatka. Zacisnęła usta i na dźwięk jego głosu znów się wyprostowała.
- Zacznij - zachęcił ją, opierając się bokiem o barierkę i przechylając głowę w prawo.
Kolejny raz odetchnęła głęboko, odwracając się w jego stronę.
- Chciałam ci podziękować. Wiesz za co, więc nie patrz tak na mnie - mruknęła, wzdychając głośno - Naprawdę nie wiem, co mogłoby się stać, gdybyś wtedy nie przyjechał.
Jej szept powolutku zanikał w powietrzu. Dźwięk jej głosu rozbrzmiewał mu w głowie i zapewne długo by tak stał, zagłębiając się w tym, co słyszy, jednak machinalnie na język nasunęło mu się kolejne pytanie.
- Dlaczego uciekłaś?
Spojrzała na niego zaskoczona. Zapewne spodziewała się innego pytania. Odwróciła się do niego bokiem, ignorując zupełnie to, co przed chwilą powiedział.
- Teraz ty...
Westchnął głęboko i zbliżył się do niej o pół kroku. Uważnie śledziła jego ruchy, natychmiast spięła wszystkie mięśnie i machinalnie odsunęła się o kilka centymetrów.
- Nie zrobię ci krzywdy - wyszeptał - Gdyby było inaczej odmówiłbym pomocy tamtego dnia. Zaufaj mi...
Nagle spojrzały na niego oczy prawie pełne łez. Zdezorientowany widokiem nie wiedział co powiedzieć. Nie zrobił przecież nic złego, starał się nie paplać głupstw, a więc dlaczego płacze. Nie wiedział, co ma zrobić. Zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji. Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.
- Aniela, zmarzniesz, wracaj do środka - głos Jędrzeja, który wychylił głowę zza drzwi balkonowych, rozbrzmiał w rozedrganym powietrzu, odbijając się echem.
A ona bez słowa odwróciła się i złapała za klamkę.
- Zostawiłaś rękawiczki w samochodzie - wyrzucił z siebie szybko - Później ci je przyniosę.
Kiwnęła lekko głową i zniknęła za drzwiami. Usiadła obok brata i znów wtuliła się w jego ramię jak mała dziewczynka.
On stał jak ten ostatni idiota na balkonie, gdy krople deszczu zaczynały bębnić o parapet.
                                                                *
Złapała się na tym, że kolejny raz prawie usnęła na ramieniu brata, który wytrwale wlepiał oczy w film wyświetlany na ścianie. Szturchnęła go lekko w bok.
- Co tam? - zapytał cicho, zwracając na nią swoją uwagę.
- Jestem śpiąca. Możemy wrócić już do domu? - zaproponowała, uśmiechając się lekko.
- Zaraz skończy się film i pójdziemy. Śpij spokojnie - poklepał się po ramieniu i ponownie zwrócił twarz w stronę ściany.
Rozejrzała się powoli dookoła. Wszyscy wytrwale siedzieli na swoich miejscach, tylko Winiar męczył się ze zmęczeniem tak samo jak ona. Przelotnie spojrzała na Uriarte, podpierającego się na ręku. Co chwila zamykał oczy na dłuższy czas i ponownie je otwierał. Kolejny raz złapała się na tym, że przygląda się mu od dłuższego czasu. Zamrugała kilkakrotnie pozbywając się dziwnego uczucia, które zaczęło rozpierać ją od środka. Dla czystej pewności znów na niego zerknęła. Osłupiała, bo on w tym czasie pokręcił głową z politowaniem i uśmiechnął się lekko. A więc wiedział, że jak idiotka patrzyła się na niego przez kilka minut.
W końcu pojawiły się napisy końcowe.Wszyscy zerwali się na równe nogi, chcąc rozprostować stawy i kości. Został im jeszcze jeden film do obejrzenia, a czasu było coraz mniej. Kolejny raz trąciła brata ramieniem, który spojrzał na nią pytająco i zreflektował się szybko, wstając z kanapy.
- My już będziemy uciekać - oznajmił donośnym głosem, przechodząc przez salon.
- Tak wcześnie? - zauważył Kłos, idąc za nimi.
- Ktoś jest już śpiący - zaśmiał się i wskazał na nią głową.
Pochyliła się i założyła buty, co przysporzyło jej nie lada trudności ze względu na to, że jedną nogą była już w łóżku i smacznie spała. Podała kurtkę Jędrzejowi, a później wyciągnęła swój płaszcz.
- Poczekajcie, pójdę do samochodu po rękawiczki Anieli - wyjaśnił rozgrywający, narzucając na ramiona kurtkę i chowając kluczyki do auta w kieszeni.
Poczuła się dziwnie, gdy wypowiedział jej imię z typowym dla siebie akcentem. Pożegnali się z resztą towarzystwa i opuścili mieszkanie. Na zewnątrz było dosyć mroźno, dlatego objęła się ramionami, chcąc jezcze trochę się ogrzać. Wiał niemiłosierny wiatr. Rozgrywający pobiegł do swojego samochodu i wyjął parę rękawiczek ze schowka. Podszedł do niej i położył zguby na jej rękach. Przypadkowo lub całkiem świadomie delikatnie musnął jej dłoń kciukiem. Po jej plecach przebiegł dziwny prąd, dlatego poruszyła się niespokojnie. Jędrzej wręczył jej kluczyki, aby wsiadła do samochodu i przestała się w końcu trząść na tym zimnie jak osika na wietrze. Tak więc zrobiła. Zapięła pas i spokojnie czekała aż brat skończy rozmawiać z klubowym kolegą. Po dziesięciu minutach bezczynnego siedzenia i wpatrywania się w plecy Jędrzeja, nacisnęła guzik od klaksonu. Obaj naraz podskoczyli i zwrócili się w jej stronę. Zgromiła brata spojrzeniem, który uśmiechnął się lekko, pożegnał z rozgrywającym i w końcu usiadł za kierownicą.
- Już, już, wracamy - uśmiechnął się, przekręcając kluczyk w stacyjce.


Dwoiłam się i troiłam.

wtorek, 14 października 2014

Maskarada piąta

       Nie poszła na mecz mimo nalegań Jędrzeja. Chciał, aby chociaż na chwilę oderwała się od trwożących myśli, ale z drugiej strony widmo przeciskania się między tysiącami kibiców nie napawało jej optymizmem. Wolała pogrążyć się w bezdennej pustce. Znów zapadła się w sobie. Nie jadła, nie piła, siedziała w królestwie swoich myśli za zamkniętymi drzwiami pokoju.  Jędrzej wspominał, że sąsiedzi stęsknili się za jej spacerami po klatce schodowej. Nie miała ochoty ruszać się gdziekolwiek poza obręb mieszkania. Dziś nadszedł ten dzień, gdy włączyła telewizor i usiadła na kanapie. Okryła się kocem, podczas gdy reklamy powoli dobiegały końca. Zauważyła swojego brata w kwadracie dla rezerwowych i mimowolnie się uśmiechnęła, co zdarzało się coraz rzadziej. Nie rozumiała fenomenu chodzenia na mecze, skoro to samo można było zobaczyć w telewizji. Lubiła pracę Jędrzeja i wszystko, co z nią związane, gdyż dzięki temu przestał zadręczać się myślami. Był młody, pełen energii i marzeń, a gdy tylko się pojawiła wszystkie jego plany legły w gruzach i wyrzuty sumienia dawały o sobie znać. Najwyraźniej pogodził się z myślą, że po trzech latach bezustannego oczekiwania, nigdy już jej nie zobaczy, a nawet nie usłyszy żadnej wiadomości. Postanowił żyć dalej, spychając wszystko na drugi plan. A wtedy ona brutalnie wkroczyła do jego życia z brudnymi butami i przywróciła chaos. Zacisnęła powieki, spod których wypłynęło kilka łez. Powinna nigdy nie pojawiać się w Bełchatowie. Jędrek byłby szczęśliwy, gdyby nie musiał codziennie walczyć z nasuwającymi się na język pytaniami. Nie musiałby znosić  jej humorów, ciągle wyciągać od niej informacji, aby w końcu powiedziała co działo się przez trzy długie lata. Sprowadziła na niego tyle problemów i jeszcze miała czelność odmawiać braterskiej pomocy. Zapiekło ją w gardle, gdy na zadaniową zagrywkę wszedł jej brat. Zepsuł. Przeklął pod nosem.
Wtedy dopiero rozumiała, że krzywdzi go, milcząc. Nawet najstraszniejsza, wykrzyczana prawda nie mogła zranić aż tak mocno, jak unikanie rozmowy prawie od miesiąca. Impuls działania ściągnął ja z kanapy, gdy w głośnikach zabrzmiał głos komentatora:
- Wspaniały mecz w wykonaniu siatkarzy z Bełchatowa...
Dalszej części już nie słyszała. Burza myśli przysłoniła jej wszystkie dobiegające bodźce ze świata zewnętrznego.
Gdyby jej tu nie było, Jędrzej byłby szczęśliwszy...
Wyciągnęła walizkę spod łóżka, otworzyła ją na podłodze i wrzuciła do środka większość ubrań, które miała pod ręką. Zabrała kosmetyczkę z łazienki i upchnęła ją między rzeczami. Wyimaginowany śmiech brata rozbrzmiał jej w uszach. Tak dawno nie miał szansy na to, aby porządnie się roześmiać,  rozerwać czy zabawić. Ciążyło na nim fatum starszej siostry, która rozpędziła jak wiatr chmury resztki dobrego humoru i rozpoczęła erę chaosu. Zasunęła walizkę i zaciągnęła ją do drzwi. Założyła buty, ciemny płaszcz, czapkę i szalik. Nie siliła się nawet na napisanie jakiejkolwiek kartki. Po co? Po to, aby szybciej ją znalazł i zadręczał się jeszcze bardziej? Tylko na chwilę usiadła na krzesło w kuchni i rozejrzała się dookoła. Na stole leżał telefon, którego ekran wyświetlał przychodzące połączenie, a u góry figurowało imię brata. Wyjęła kilka banknotów z portfela i wrzuciła je razem z telefonem do kieszeni. Opuściła mieszkanie, zamknęła drzwi na klucz, który potem schowała pod wycieraczką. Modliła się w duchu o to, aby nikomu z sąsiedztwa nie zachciało się teraz wieczornych spacerów. Wyszła z bloku i z ciężkim sercem oddaliła się w nieznaną jej stronę. Wytrwale ciągnęła walizkę, nie oglądając się za siebie ani razu. Płakała, ale ludzie zupełnie nie zwracali na nią uwagi. Na dworze panowała już ciemność. Blask latarni oświetlał jej drogę. Po kilometrze wędrówki usiadła na przystanku autobusowym i zakryła mokrą twarz dłońmi. Rozpacz rozdzierała jej serce. Chciała dobrze, ale powrót do Polski tylko pogorszył sprawę. Nagle wszyscy zaczęli się na nią roztrząsać, robić wszystko, aby wreszcie się otworzyła. Nie chciała tego robić! Nie chciała mówić o tym, co jej się przydarzyło! Nienawidziła tych, którzy napadali na nią z pytaniami. Teraz, gdy zniknie wszyscy dadzą jej spokój, Jędrzej w końcu zacznie się uśmiechać.
Nie była ju w stanie przełknąć śliny, bo ogromna gula w gardle coraz bardziej się rozrastała. Zapłakała gorzko, przygryzając wargi do krwi. Przecież od zawsze pisana była jej tylko krew. Dlaczego w ogóle tu przyjeżdżała? Miała nadzieję, że wszyscy będą się cieszyć z jej powrotu? Może tak było na początku, ale im dłużej zaszczycała swoją obecnością, tym zaczynało być coraz gorzej. Swoim upiornym humorem psuła atmosferę, zasiewała ziarno wewnętrznego niepokoju. Nie chciała sobie wyobrażać tego, co czuł Jędrzej, gdy często przebywała z nim w jednym pomieszczeniu. Wyssała z niego szczęście jak dementor. Chciała to naprawić, ale teraz jest to niemożliwe. Po ulicy jeździło coraz mnie samochodów, a z ciemnych ulic zaczęli wychodzić podejrzani ludzie. Wyciągnęła telefon z kieszeni i zerknęła na wyświetlacz. Jeszcze żadnego telefonu od Jędrzeja. Czyli jeszcze nic nie wie. Miała więc czas, aby odejść tak daleko, by nikt nigdy jej nie znalazł. Poderwała się z ławki i szybkim krokiem powędrowała przed siebie. Stukot kółek walizki zwracał na nią uwagę. Coraz więcej ludzi patrzyło się na nią podejrzliwie. Idiotka, myśleli, szwenda się nocą po mieście. Chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca. Wszystko w niej z żalu płonęło żywym ogniem. Na blade, wręcz białe policzki wkradł się różowy kolor. Otarła niedbale łzy i owinęła się dokładniej szalikiem. Noce były mroźne, a tu nawet nie zapowiadało się na to, aby miała gdziekolwiek przenocować. Uparcie szła przed siebie byleby szybciej stąd odejść. Kręciła się po zawiłych ulicach, których nie pamiętała. Jakby znajdowała się w zupełnie obcym mieście. Nawet dzienne spacery po okolicy sprawiały jej trudności. Nie miała pojęcia jak i którędy wrócić do mieszkania. O tej przypadłości też nie powiedziała bratu, nawet nie miała takiego zamiaru. Sądziła, że wkrótce wszystko się rozwiąże, pamięć wróci i będzie mogła normalnie funkcjonować. Minęły trzy lata i nic się nie zmieniło. Wtedy poczuła wibracje telefonu w kieszeni. Starała się je skutecznie ignorować. Po ośmiu próbach skontaktowania się z nią, usiadła na krawężniku. Niepewnie rozejrzała się dookoła. Po drugiej stronie ulicy znajdowała się na wpół otwarta brama prowadząca do jednej z kamienic. Obok niej był przystanek autobusowy. Bardzo liczyła na przyjazd jakiegokolwiek autobusu, aby odjechać w siną dal. Wyciągnęła telefon z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Jędrzej gorączkowo próbował się z nią skontaktować. Zerknęła na drogę. Wstała powoli i niepewnie przeciągnęła palcem po ekranie. Nie wiedziała dlaczego to robi. Nie wiedziała dlaczego chce z nim porozmawiać skoro ucieka. Usłyszała krzyk brata, ale wtedy zupełnie co innego przykuło jej uwagę. A mianowicie trzech mężczyzn wskazujących na nią palcem i niechybnie zbliżających się jej stronę. Jeden z nich trzymał w ustach papierosa, drugi ochoczo zacierał ręce. Trzeci, ostatni, uśmiechał się podejrzliwie. Głos brata w słuchawce nasilał się. Serce podskoczyło do gardła, telefon wypadł z dłoni, gdy jeden z nich odezwał się ochrypłym głosem.
- Laleczko, co robisz tutaj sama?
Przełknęła ślinę. Tym razem niech ją zabiją.

                                                                        *

Nic nie było mu w stanie zepsuć humoru po wygranym meczu z chłopakami z Rzeszowa. W końcu przekonał się jaki kocioł panuje w Energii, podczas meczu z Resovią. Był zachwycony. Tysiące gardeł śpiewało i krzyczało na zmianę. Otumanienie sięgało do tego stopnia, że ciężko mu było cokolwiek wydusić. Widział to samo w zachowaniu swojego przyjaciela, Facundo. Natomiast reszta chłopaków uśmiechała się pod nosem i kazała poczekać z werdyktem do czasu, gdy zagrają mecz w Rzeszowie. Nie mógł sobie wyobrazić tego, że istnieje jeszcze inne miejsce o tak wielkim polu rażenia jak hala w Bełchatowie.
Samą wisienką na torcie był fakt, że Jędrzej zadowolony zaprosił jego i Conte do siebie do mieszkania. Uznał, że Anieli przydałaby się jakakolwiek odmiana, bo od ponad tygodnia siedzi zamknięta w pokoju i z nikim nie chce rozmawiać.  A on bez wahania przystał na tę propozycję. W końcu obiecał pomoc i ani jedno słowo Facu nie zmieni jego postanowienia. Wiedział, że i tak nic nie osiągnie jeśli chodzi o siostrę Jędrzeja, ale miał nadzieję, że choć trochę uda mu się ją rozszyfrować. Była najtrudniejszą Enigmą tego świata. Nawet rozzłoszczony wzrok przyjaciela nie był mu w stanie odebrać tej przyjemności, gdy jechał samochodem ulicami miasta. Wiedział, że Conte chce się w końcu porządnie wyspać. Zaparkowali nieopodal bloku i szybko wdrapali się na odpowiednie piętro w towarzystwie Jędrzeja. Otworzył drzwi i zapalił światło w korytarzu. Usłyszał dźwięk telewizora z salonu. Maćkowiak uśmiechnął się i krzyknął:
- Aniela, jesteśmy!
Cisza. Pokręcił głową z uśmiechem.
- Pewnie znowu śpi - westchnął głęboko i zamknął drzwi na klucz. Rzucił go na półkę i natychmiast zwrócił uwagę na brak drugiego. Rozejrzał się dokładnie po korytarzu. Całe mieszkanie spowite było w ciemności, a przecież Aniela bała się mroku. Nie zdejmując kurtki, przeszedł szybko do salonu. Telewizor grał w najlepsze, a koc na kanapie leżał rozgrzebany. Z przestrachem rzucił się w stronę jej pokoju. Otworzył drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę. Drzwi szafy były szeroko otwarte, natomiast w środku zionęła pustka. Z przestrachem spojrzał pod łóżko, lecz walizki tam nie było. Uderzył pięścią w szafę.
- Jędrzej, co się stało? - zapytał, nie rozumiejąc co się dzieje. Pierwszy raz w swoim życiu był świadkiem takiej dziwnej sytuacji. Zapalił światło w pokoju i rozejrzał się powoli. Jędrzej kucał przed szafą, chowając twarz w dłoniach. Po kilkunastu sekundach rzucił im wystraszone spojrzenie.
- Nie ma jej - wyszeptał przerażony. Zamachnął się dłonią i z całej siły zatrzasnął drzwi szafy. - Uciekła.
Patrzyli na niego z niedowierzaniem. Zdesperowany wyciągnął telefon, mrucząc coś pod nosem. Wszyscy byli wystraszeni tą sytuacją. Nawet Facundo, który nie miał z blondynką prawie żadnej styczności. Z telefonu Jędrka rozległ się sygnał połączenia. Chłopak miał zaciśnięte powieki i jak mantrę powtarzał jedno słowo: odbierz! Po kilkudziesięciu wykonanych połączeniach usłyszeli zalegającą po drugiej stronie ciszę i szum. Nagle pojawiły się jakieś zakłócenia, które niemal natychmiastowo ustały. Jędrzej otworzył szeroko oczy, krzycząc do słuchawki. Żadnego odzewu z drugiej strony. Podszedł do niego i uciszył gestem dłoni. W oddali usłyszeli czyjś ochrypły głos.
- Porwali ją! - wykrzyczał Jędrzej, kończąc połączenie. - Co robić?!
Byli tak zdezorientowani sytuacją, że nie mogli nawet ruszyć się z miejsca. Tylko Maćkowiak był w stanie przytomnie myśleć.
- Głupia dziewczyna! - krzyczał pod nosem, szukając czegoś zawzięcie w telefonie. - Jest! Jest na obrzeżach Bełchatowa! Ulica Łączna!
Opadł bezsilnie na łóżko siostry i załapał się za głowę. Facundo otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale przyjaciel przeszkodził mu pierwszy.
- Jadę po nią. Nie mogli jej nic zrobić! - zapewnił ich i wybiegł szybko z mieszkania. Jeszcze nigdy serce nie biło mu w tak zastraszająco szybkim tempie. Każda minuta miała ogromne znaczenie. Jeśli cokolwiek by się jej stało, na pewno nie umiałby sobie tego wybaczyć. Był świadkiem tego dziwnego zdarzenia i miał obowiązek pomóc choćby kosztowałoby go to kawał nadszarpniętego zdrowia. Jeszcze nigdy droga samochodem nie dłużyła mu się tak jak ta. Czuł, jakby przejechał setki kilometrów w celu jej odnalezienia. Jakby nie znajdowała się w Bełchatowie, lecz w drugim końcu kraju. Trząsł się cały jak galareta. Bał się jak cholera. Zahamował z piskiem opon, parkując na poboczu. Wysiadł z auta i pobiegł przed siebie. Nie wiedział, gdzie jej szukać. Zdesperowany zaczął krzyczeć jej imię. Gdzieś w oddali usłyszał jej pisk. Biegł ile sił w nogach i tchu w płucach. Potykał się co rusz o nierówną kostkę. Wybiegł zza zakrętu i wtedy ich zobaczył. Ona jedna stała otoczona przez trzech mężczyzn, którzy coraz bardziej zacieśniali krąg wokół niej. Jeden bawił się kosmykami jej włosów i nawijał je na palce.
- Ej! Zostawcie ją! - krzyknął.
Natychmiast odwrócili się w jego stronę. Na twarzy jednego z nich pojawił się grymas niezadowolenia. Przyjechał w samą porę. Blondynka powoli osuwała się po ścianie na ziemię. Pobiegł w ich stronę i ledwo zatrzymał się wpół kroku, gdyż jeden z napastników odwrócił się w jego stronę i wycelował w niego nóż schowany w rękawie kurtki. Cofał się powoli do tyłu, lecz mężczyzna cały czas na niego nacierał. Znad jego ramienia ujrzał jak kolejny podejrzany typ pochylał się nad dziewczyną i brutalnie ciągnął za włosy do tyłu. Drugą ręką złapał za poły płaszcza i podniósł ją do góry.
- Puść ją! - krzyczał ile sił w płucach. Serce boleśnie rozrywało się na części. Patrzył bezsilnie to na nóż wyciągnięty w jego stronę, to na prześladowcę blondynki - Zostaw!
Mężczyzna nie zwracał uwagi na jego krzyki. Zamiast tego przyparł ją do ściany całym ciałem i ze wstrętnym uśmiecham wpatrywał się w bladą, zapłakaną twarz.
- EJ! - usłyszeli gdzieś za sobą jeszcze jeden donośny krzyk. Cała trójka spojrzała się w stronę skąd nadbiegał wysoki, barczysty mężczyzna. Spojrzeli się po sobie i nagle zaprzestali wszystkich czynów. Jeden z nich puścił blondynkę, pod którą ugięły się kolana. Drugi schował nóż w rękawie, odwrócił się i odbiegł. Cała trójka natychmiast opuściła ciemną ulicę.
Jeszcze przez chwilę stał jak słup soli. Nie mógł się otrząsnąć po tym, co tutaj zobaczył. Nie wierzył w to, że jakikolwiek człowiek na tej Ziemi miał czelność, aby podjąć próbę skrzywdzenia bezbronnej osoby. Potrząsnął gwałtownie głową i podbiegł do blondynki. Siedziała nieruchomo na chodniku, wpatrując się cały czas w stały punkt. Delikatnie dotknął jej ramienia, a ona drgnęła i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem.
- Aniela, to ja Nicolas - wyszeptał spokojnie, patrząc łagodnie w stalowoszare oczy. Podniosła wzrok do góry i utkwiła go w obiekcie znajdującym się nad jego ramieniem. Odwrócił się powoli do tyłu.
- Wszystko w porządku? - zapytał mężczyzna. Ten sam, który rozgonił napastników.
- Tak, wszystko dobrze - obrócił się lekko w stronę blondynki, lecz ona wpatrywała się natarczywie w przybysza. - Dziękuję.
- Nie ma za co - uśmiechnął się i przykucnął obok niego - Jestem Kamil i...
Nie zdążył dopowiedzieć zdania do końca, ponieważ przerwał mu przeraźliwy krzyk dziewczyny. Schowała głowę między kolanami i zasłoniła uszy dłońmi. Klęknął naprzeciwko niej i znów złapał za ramiona.
- Aniela! Spokojnie! Już nic ci nie grozi! - krzyczał, byleby uspokoić siostrę środkowego. Jej krzyk słabł z sekundy na sekundę.
- Pójdę już - mruknął mężczyzna i natychmiast zniknął.
Poczuł wibracje telefonu w kieszeni, lecz starał się go ignorować. Miał teraz na głowie znacznie ważniejszą sprawę, a mianowicie uspokojenie dziewczyny. Cały czas, nieprzerwanie mówił do niej spokojnym i opanowanym głosem. Powoli wychodzili na prostą. Dziewczyna przestała krzyczeć i odsłoniła uszy. Wyprostowała się i otworzyła zaciśnięte mocno powieki. Patrzyła na niego beznamiętnie, jak na człowieka, którego widzi pierwszy raz w życiu.
- Chodź, pojedziemy do domu - powiedział spokojnie, wyciągając rękę w jej stronę. Podniosła się samodzielnie, opierając prawym ramieniem o ścianę. Nie chciała jego pomocy nawet wtedy, gdy co chwila uginały się pod nią kolana. Złapała za rączkę walizki stojącej nieopodal i oparła się na niej całym ciężarem ciała, lecz ta zachybotała się lekko i odjechała do przodu. W ostatniej chwili rzucił się do boku i uchronił ją przed upadkiem. Wiedział, że nie dałaby już rady wstać. Objął ją mocno w pasie, mimo że próbowała się wyrywać z jego uścisku.
- Puść mnie - wyszeptała, szarpiąc się - Zostaw mnie, słyszysz!
Po bladych policzkach spływały łzy. Odsunęła się od niego, oddychając głęboko. Jasne włosy opadły jej na twarz. Rozgarnęła je niezdarnym ruchem i wbiła w niego wzrok. Stał zdezorientowany na środku chodnika, patrząc nań uważnie, jakby zaraz miała sobie zrobić krzywdę.
- Boję się - wyszeptała, patrząc na swoje drżące dłonie. Z jej krtani wyrwało się ciche łkanie. Zaczęła się bezlitośnie drapać po nadgarstkach i ramionach. Wplotła palce we włosy i pociągnęła mocno do dołu, próbując je powyrywać.
- Co ty robisz?! - doskoczył do niej jednym susem, próbując unieruchomić jej przedramiona - Przestań!
Na siłę zaprowadził ja do samochodu i wepchnął na miejsce pasażera. Zapiął jej pas, po czym szybko wrzucił walizkę na tylne siedzenia i usiadł na miejscu kierowcy. Natychmiast odpalił silnik i wcisnął pedał gazu. Blondynka skuliła się na fotelu i patrzyła beznamiętnie przed siebie. Niezdarnie wyciągnął telefon z kieszeni i prawie na ślepo wybrał numer do Jędrzeja. Drżącą ręką przycisnął urządzenie do ucha. Minęło kilka sekund, gdy rozbrzmiał głos środkowego.
- Wracamy. Wszystko jest w porządku - odpowiedział spokojnie, skręcając gwałtownie w lewo.
Milczeli. Nie miał odwagi się odezwać. Z resztą ona na pewno nie chciałaby odpowiedzieć. Kurczowo przyciskała prawą dłoń do piersi. Nie próbowała nawet okiełznać rozwichrzonych i splątanych włosów. Siedziała biała jak ściana, nie ruszając się nawet o milimetr. Zatrzymał się przed odpowiednim blokiem i wyjął kluczyk ze stacyjki. Potarł dłońmi o spodnie i wyczekująco spojrzał na blondynkę. Nie wiedział, co powiedzieć. W pewnym krytycznym momencie zaczął się nawet zastanawiać czy ona nadal żyje, gdyż nie dawała żadnych podstaw, by sądzić inaczej. Wlepił w nią natarczywy wzrok, pochylając się lekko do przodu, by przyjrzeć się jej twarzy. Delikatnie zamrugała powiekami i spojrzała na niego zlękniona.
- Gdzie jesteśmy?
Tym razem to on szybko zamrugał, lecz z zupełnie innego powodu. Był niemiłosiernie zaskoczony.
- Pod twoim blokiem - odpowiedział powoli. Błądziła po otoczeniu zagubionym wzrokiem. W tym wcieleniu była małą dziewczynką w ciele dwudziestotrzyletniej kobiety, zupełnie nieporadną, niesamodzielną.
- Nie chcę tam wchodzić - wyszeptała, przymykając oczy na chwilę
- Twój brat się martwi - wyjaśnił, chcąc dotknąć jej ramienia. Nie uczynił tego, gdyż szybko się odsunęła i odwróciła głowę w drugą stronę. Broda jej zadrżała i usta wykrzywiły w żałosnym grymasie. Wzięła parę głębokich oddechów i odpięła pas bezpieczeństwa. Nie pytał o nic, gdy wysiadała z auta. Powoli skierowała się w stronę drzwi wejściowych bloku. Gdy zniknęła z jego pola widzenia, szybko wysiadł z samochodu i wyciągnął walizkę ze tylnego siedzenia. Złapał za wyciągnięty do połowy uchwyt i ruszył do przodu. Zapewne był to widok groteskowo, gdyż on, mężczyzna o wzroście 190 cm, ciągnął za sobą maleńką walizkę, która sięgała mu ledwo do uda. Mógłby się nawet roześmiać, ale ze względu na powagę sytuacji, nie zrobił tego. Wcisnął odpowiedni guzik na domofonie i czekał, aż ktoś pozwoli mu w końcu wejść. I tak też się stało. Pociągnął za klamkę i wszedł do środka. Natychmiast na klatce zapaliły się żarówki. Wspinał się powoli na schodach, nie chcąc dogonić blondynki. Słyszał jej kroki dwa piętra nad sobą. Jego długie nogi pokonywały po trzy schodki za jednym razem, więc szybko znalazł się tuż za nią, jednak nadal w odpowiedniej odległości. Stanęła przed właściwymi drzwiami i zawahała się na chwilę. Odetchnęła i wyciągnęła spod wycieraczki lśniący kluczyk. Włożyła go w zamek, przekręciła i nacisnęła na klamkę. Przecisnął się przez niewielką szparę i zatrzasnął za sobą drzwi. Blondynka podskoczyła przestraszona, lecz nie dane jej było długo stać w jednym miejscu. W korytarzu natychmiast pojawił się Jędrzej, który ucieszył się z jej widoku jak dziecko, które zaraz ma dostać zabawkę. Zlustrował ją wzrokiem. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, gdyż siostra przywarła do niego całym ciałem. Wszystkie nerwy puściły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. U obojga łzy zaczęły lać się strumieniami. Dziewczyna żałośnie wypłakiwała wszystkie emocje w koszulkę brata, a on obejmował ją mocno ramionami, chroniąc w tej chwili przed całym złem tego świata.
Facundo klepnął swojego przyjaciela w ramię na znak, że powinni już stąd zniknąć. Odstawił więc walizkę w kąt pokoju, kiwnął do Jędrka, który posłał mu dziękczynne spojrzenie i wyszedł z mieszkania, zamykając cicho drzwi. Zbiegli szybko po schodach i wsiedli do samochodu. Wypuścił powietrze ze świstem, gdy rozsiadł się wygodnie na fotelu za kierownicą.
- Cały jesteś? - zapytał Conte z wielkim uśmiechem na twarzy. Jemu też ulżyło.
- Mam tylko wielką ranę na psychice, ale poza tym wszystko jest dobrze - westchnął głęboko. Ustabilizował oddech, po czym ruszyli spod bloku. Był tym wszystkim tak przerażony, że nawet nie zwracał uwagi na świergotanie swojego przyjaciela. Chciał tylko i wyłącznie móc na jakiś czas wyłączyć się z tego świata i spokojnie przeanalizować wszystko to, co zdarzyło się tego wieczoru. Jutrzejszy poranny trening może okazać się jednym z gorszych w jego dotychczasowej karierze. Nie chciał wszystkiego psuć dlatego zaraz po powrocie do domu zregenerował się tak jak powinien i od razu zasnął. Nawet na chwilę nie zaprzątał sobie głowy czymś innym jak odpoczynkiem. 


Czy ilość opisów jest wystarczająca? Cześć. Witam was w pochmurny ranek o godzinie 12 w dzień wolny. Maskarada to niby nazwa rozdziału, ale taką prawdziwą maskaradą jest to, że dopiero teraz wrzucam nowy rozdział.

sobota, 9 sierpnia 2014

Maskarada czwarta


Podążała za nim wzrokiem praktycznie cały czas. Nie miała zielonego pojęcia dlaczego to robiła. Bawił ją jego widok i próby zwrócenia na siebie uwagi pozostałych gości w klubie. Z puszką niskoprocentowego piwa poruszał się tanecznym krokiem po parkiecie. Kilka metrów przed nim wydurniał się jego przyjaciel, Conte. Obaj jak w amoku zaczepiali przypadkowe osoby i mówili do nich w ich ojczystym języku. Większość patrzyła podejrzliwie na ich poczynania. Zażenowana schowała twarz w ramieniu brata, gdy Nicolas i jego kolega zaczęli pląsać na środku parkietu. Wzięła głęboki wdech by tylko nie wybuchnąć donośnym śmiechem. Okazji do radości miała ostatnio zbyt mało, aby takich chwil nie wykorzystać.  Nie chciała infantylnie śmiać się z byle czego. Jakby zamiast wody w jej szklance znalazła się wódka. Kątem oka ponownie zerknęła w stronę Latynosów. Wciąż tam byli.
- Aniela, słyszysz? - usłyszała głos brata. Podniosła na niego zaciekawiony wzrok i wytężyła słuch.
Pomiędzy śpiewaniem, śmianiem się i krzykiem usłyszała pierwsze takty swojej ulubionej piosenki. Zacisnęła rękę na ramieniu Jędrka.
- Chodź - wyciągnął do niej dłoń, którą natychmiast chwyciła. Fascynacja jaka ogarnęła ją w tamtym momencie była wprost nie do opisania. Koledzy z drużyny Jędrzeja uśmiechali się do niej pogodnie. Nie była pewna czy dobrze robi stając przed szerokim gronem obserwatorów, jednak uśmiech brata zburzył wszelkie wątpliwości. Poczuła się dziwnie wolna, jakby nikt nigdy nie założył na jej kostki metalowych obręczy z kulą, która trzymała ją na powierzchni ziemi i nie pozwoliła odlecieć. To piękne uczucie móc swobodnie oderwać się od rzeczywistości.
- Anielka, może powinniśmy znów odwiedzić rodziców? - rzucił swobodnie Jędrzej między jednym a drugim obrotem. Trybiki w jej głowie zaczęły intensywnie pracować.
- Nie - pokręciła przecząco głową przez co pojedyncze włosy wpadły jej do ust. Wyciągnęła je jednym ruchem dłoni.  - Po ostatniej wizycie mam dość.
- Jak uważasz - uśmiechnął się lekko.

                                                                *

Naprawdę jeszcze nie widział na jej twarzy tak szerokiego uśmiechu jak w tamtym momencie. Była zupełnie inną dziewczyną. Kobietą, która nie miała za sobą ciężkiej i trudnej  przeszłości. Przestał nawet wyśpiewywać z Conte kolejne takty, co nie umknęło uwadze przyjaciela.
- Co jest?
Wskazał głową w odpowiednim kierunku, gdzie blondynka tańczyła ze swoim bratem jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Zaskoczyło go to, że perfekcyjnie ruszała się w tańcu. Mógłby przysiąc, że miała za sobą szkołę tańca towarzyskiego. Wszelkie obroty wykonywała zwinnie i z gracją. Krótko mówiąc, zatkało go.
- Idź z nią zatańcz - rzucił beznamiętnie Conte i wrócił do swobodnego pląsania.
- Chyba sobie żartujesz - spojrzał na niego sceptycznie i popukał się w czoło.
- No racja, z taką facjatą jaką masz, na jej miejscu też bym uciekał - roześmiał się głośno, uciekając przed ciskającym gromy spojrzeniem przyjaciela.
- Bardzo śmieszne, naprawdę - zironizował - Masz fistaszek zamiar mózgu.
- Lepszy rydz niż nic.
Machnął ręką na kolegę i powrócił szybko do stolika, przy którym siedział na początku swojej przygody w klubie. Usiadł na kanapie naprzeciwko niej. Krępowała się lekko, prowadząc rozmowę z Kłosem, który od chwili, gdy pojawiła się w Bełchatowie, był dla niej niesamowicie życzliwy. Uśmiechał się pogodnie, aby dodać jej otuchy. Złapał się na tym, że patrzy na nią uparcie. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na prostokątny stolik, który stał pomiędzy nimi. Był namacalną barierą i wiedział, że nie powinien jej przekraczać. Ostatni raz. Podniósł nieśmiało wzrok jakby patrzenie na nią było karą. I prawie zakrztusił się własną śliną, gdy ona także patrzyła mu prosto w oczy. Nagle się zmieszała i z powrotem zainteresowała się czymś innym. Szepnęła coś do brata, który natychmiast kiwnął głową i odchrząknął cicho.
- My będziemy się już zbierać - oznajmił, przepuszczając siostrę do wyjścia. Spojrzał na zegarek, który wskazywał kilkanaście minut po jedenastej.
- Dobra, my też już idziemy. Jednak trzeba jutro wstać jak człowiek ucywilizowany - wtrącił Wrona, zabierając z oparcia swoją kurtkę.
Odszukał wzrokiem swojego przyjaciela, który w najlepsze bawił się wśród gości klubu. Westchnął głęboko i opadła na oparcie kanapy.
- Nico, a ty nie idziesz? - zapytał Kłos, zasuwając kurtkę pod sam nos.
- Jeszcze trochę zostanę - mruknął niezadowolony i wskazał głową w stronę swojego przyjaciela - Mam dziecko pod opieką.
Karol zaśmiał się serdecznie i podał mu rękę na pożegnanie. Siedział niespokojnie, patrząc jak połowa jego grupy ulatnia się z miejsca. Blondynka stała już przy drzwiach, czekając na swojego brata. Dzisiaj nie sprawiała wrażenia zupełnie zagubionej i bojącej się wszystkiego, co stanie na jej drodze. Była zupełnie inną kobietą.
Wrócił do domu dopiero po dwunastej i jedyne co zrobił, to rzucił się na łóżko, wtapiając twarz w poduszkę. Myśli krążyły po jego głowie i nie był w stanie ich zatrzymać. Sen przyszedł mu z pomocą.

                                                                 *

- Aniela, chodź tu! - krzyknął w przestrzeń. Do kuchni wkroczyła jego siostra. Dzierżyła w dłoni niewielką szczotkę, którą raz po raz przesuwała po swoich włosach. Na zegarze wybiła dziesiąta. Oboje byli już po śniadaniu. Teraz zaczynał się czas błogiego leniuchowania.
- Musimy poważnie porozmawiać. - westchnął, splatając dłonie na stole.
- Co się stało? - zapytała cicho, przysiadając się na krześle.
W jednej chwili dowiedziała się wszystkiego i zrozumiała, że ta rozmowa nie będzie dotyczyła jego, lecz jej i nie będzie należała do przyjemniejszych. Przełknęła głośno ślinę i opuściła głowę w dół.
- Byłam bezpieczna Jędrzej, nie działa mi się krzywda - wydukała z trudem, opanowując drżenie głosu.
- Gdzie byłaś? - zapytał cicho. Gęste powietrze zalegało jej w płucach. Milczała, nie zwracając uwagi na ponaglające spojrzenia Jędrzeja. Otarła szybko kilka łez z policzków. - Aniela...
Nic nie poszło po jej myśli. Miała iść do grobu wraz z tym, co stało się trzy lata temu w październiku. I do końca jej dni nikt nie miał prawa błagać ją o wyjaśnienia, dopóki sama tego nie zrobi. Dopóki nie pokona wewnętrznej bariery. Dopóki nie przełamie się, aby wyjawić swoje największe tajemnice. Sekrety, które nie pozwalały spokojnie spać. A teraz ponownie zostały wywołane jak wilki. Żółtymi ślepiami i długimi kłami rozpędzały wszystko, pozostawiając tylko strach. Teraz! Już! Chciała uciec! Szybciej!
Wstała gwałtownie i spojrzała załzawionymi oczyma na brata, który zdawał się w tamtej chwili nie dostrzegać jej cierpienia.
Uciekła.
Błagalne nawoływanie narastało z każdą sekundą za zamkniętymi drzwiami małego pokoju. Nie zwracała uwagi na cichuteńkie pukanie do drzwi. Chciała zniknąć z życia Jędrzeja, z życia swojej rodziny. Chciała... Nie była w stanie zrobić sobie większej krzywdy niż ta, którą wyrządzono jej trzy lata temu. Jak przez mgłę dostrzegła pierwsze krople deszczu spływające po oknie. Gdyby one choć w małym stopniu mogły zmyć z niej poczucie bezsilności. Ciężkie, deszczowe chmury leniwie przesuwały się po niebie. Skuliła się na łóżku i niewyraźnym wzrokiem wpatrywała w okno.
Cichy głosik w jej głowie powtarzał cały czas: Zgiń! Przepadnij! Dlaczego jeszcze tu jesteś?!
Zgryzła mocno dolną wargę, powstrzymując się przed rozdzierającym ciszę szlochem. Metaliczny smak krwi rozpłynął się na języku. Przetarła usta wierzchem dłoni, na której rozciągnęły się czerwone smugi. Ogień i śmierć. Kłamstwo. Jak mogła tak bezczelnie kłamać Jędrzejowi, który przygarnął ją pod braterskie skrzydła. Jak mogła skrywać przed nim przerażającą prawdę. Strach zżerał ją od wewnątrz, jasnym płomieniem palił wszystko, co spotkał na swej drodze. Chciała wyrzucić to z siebie, lecz wstyd i obrzydzenie, jedyną drogę ucieczki, splątały drutem kolczastym. Głębokie, krwawe rany i blizny były wieczną pamiątką wybawienia, które nie nadeszło i nigdy nie nadejdzie. Rozharatana, zbrukana krwią dusza rzucała się wściekle w zaostrzone ramiona. Słabła, szukając ucieczki, chcąc wydostać się ze skorupy obojętności. To ona nawoływała, to ona chciała przestać istnieć, by w końcu uwolnić się od pohańbienia.
Podciągnęła rękaw swetra, szukając rozległej blizny na przedramieniu. Niechcianej, znienawidzonej pamiątki. W przypływie odrazy zasłoniła ramię i odwróciła na drugi bok. Długo wpatrywała się zamglonym wzrokiem w uchylony drzwi, zanim dostrzegła za nimi kawałek twarzy z roztrzepaną, czarną czupryną. Bystre oczy patrzyły na nią uważnie. Zerwała kontakt wzrokowy i zwinęła się w kłębek, chowając ramiona do środka.
Nie chcę Cię tu! Odejdź! Coraz głośniejsze wołanie rozbrzmiewało w jej głowie.
- To nie najlepszy moment na odwiedziny - usłyszała w korytarzu smutny głos Jędrzeja. Brunet odstąpił od drzwi. Słyszała jak z głośnym westchnieniem oddala się w stronę drzwi wejściowych. - Zamknęła się w sobie...
- Mam przyjść dopiero za kilka dni? - zapytał cicho.
- Tak będzie najlepiej. Wtedy razem coś wymyślimy.
- Skoro tak myślisz - westchnął - Pilnuj siostry, Jędrzej. Do zobaczenia wieczorem.
Trzaśnięcie drzwiami uświadomiło jej, że znów została w mieszkaniu tylko z bratem. Wstała szybko z łóżka i zatrzasnęła drzwi do pokoju zanim chłopak zdążył się do nich dostać i rozpylić w maleńkim pomieszczeniu opary rozczarowania. Nie chciała niczyjej litości.
Chciała znów być szara, bezwartościowa.


Życzcie mi udanej podróży. 
Jutro, godz. 7:30, kierunek: Litwa. 
Cały wyjazd upłynie mi pod znakiem wygranej Rafała w TdP. 
Rozdział szedł jak po grudzie, chciałam, żeby było w nim TO COŚ. Nie wiem czy mi się udało. Chciałam go napisać i dodać przed wyjazdem. 
Wracam z powrotem do Harry'ego Pottera. Nuda wzięła górę.


wtorek, 24 czerwca 2014

Maskarada trzecia

Niechętnie otworzyła oczy. Pod kwiecistą pościelą było jej ciepło i wygodnie. Otulona kołdrą najchętniej znowu by zasnęła. Śniła o kimś, kogo nie pamiętała. Westchnęła cichuteńko i spojrzała w zalane kroplami deszczu okno. Niebo przysłonięte szarymi, smutnymi chmurami nie napawało żadnym entuzjazmem. Nawet ruch na ulicy ograniczył się do minimum. Jedynie miejskie autobusy jeździły znużone po mokrych ulicach. Pierwsze dni listopada przyniosły ze sobą deszcz, pluchę i silny wiatr, który bezlitośnie targał konarami drzew. Chciałaby przewrócić się na drugi bok i ponownie przymknąć ciężkie powieki. Przeszkodził jej w tym hałas, dochodzący z korytarza. Zmarszczyła czoło i wydostała się spod ciepłej kołdry. Rozespana otworzyła drzwi pokoju i ustała na zimnych panelach. Jędrzej miotał się po mieszkaniu, zbierając wszystkie swoje rzeczy do torby.
- Dzień dobry - mruknęła, przecierając oczy.
- Cześć - odpowiedział brat, zakładając czarne adidasy i kurtkę.
- Czy zawsze będziesz robił rano taki rozgardiasz? - zapytała, zamykając drzwi do łazienki.
- Nie, nie będę - uśmiechnął się lekko, chowając klucze do kieszeni - Zaspałem. Aniela, mogłabyś zrobić dzisiaj zakupy?
Nie zdążyła nawet kiwnąć głową, gdy Jędrek znowu zabrał głos:
- Wszystko zostawiłem Ci na stole w kuchni. Poradzisz sobie. Do zobaczenia!
Wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Zamknęła je na zamek i leniwym krokiem doczłapała się do kuchni. Znów zostawił ją samą, znów musi polegać tylko na sobie. Wiele razy proponował jej, aby razem poszli na trening, lecz za każdym razem odmawiała. Nie chciała znowu czuć na sobie współczujących spojrzeń ani widzieć tego natrętnego rozgrywającego. O wiele bardziej wolała zaszyć się w mieszkaniu i rozmyślać. Rzuciła okiem na zostawioną przez Jędrzeja listę i westchnęła głęboko. Miała tylko nadzieję, że jakimś cudem uda jej się donieść do mieszkania reklamówki pełne jedzenia i środków chemicznych. Znudzonym wzrokiem mknęła po ścianach kuchni w trakcie jedzenia płatków kukurydzianych. Przebrała się w nieco mniej codzienne ubrania, założyła płaszcz, ciepłe buty i wyszła z mieszkania, chowając wszystkie potrzebne rzeczy do torebki. Na klatce schodowej minęła kilka osób, które uśmiechały się do niej niezwykle ciepło. Próbowała odwzajemnić ich uśmiechy jednak wychodził jej tylko grymas niezadowolenia. Kiedyś umiała się śmiać z zupełnie nieistotnych rzeczy, a dziś każda chwila radości kosztowała ją wiele wysiłku.

                                                                *

Kolejny raz widział go przybitego, siedzącego na parkiecie i rozmyślającego. Podejrzewał,  że minie kilka dni, a na głowie Jędrzeja pojawią się ubytki włosów lub zaczną one całkowicie siwieć. Zamartwiał się bardziej niż było na to stać zwykłego, prostego człowieka, a nawet ich kilku. Środkowy był już na tyle dojrzały emocjonalnie, że nie lubił, gdy ktoś nadmiernie mu współczuł, jednak drużyna wiedziała swoje. Za dwa dni grali ważny mecz z drużyną z Rzeszowa i cały zespół liczył na dyspozycję Jędrka, który mógł być potrzebny w każdej chwili. Treningi były tak wyczerpujące, że po kilku godzinach odbijania piłki i alpejskich kombinacji rozegrania miało się ochotę na długi sen. Falasca zwołał ich wszystkich do siebie, jednocześnie kończąc trening.
- Jutro nie będzie porannego treningu - oznajmił, odkładając podkładkę na plastikowe krzesełko. - Myślę, że jesteśmy dobrze przygotowani do tego meczu, więc jestem w stanie odwołać jeden trening. Jednak widzimy się dzisiaj i jutro wieczorem. Do zobaczenia.
Na hali rozniósł się pomruk zadowolenia. Chłopaki w szatni cichaczem planowali wspólny wieczór w Buenos Aires, a następnie w Manhattanie. Skoro jutrzejszy ranek jest całkowicie wolny chcieli kolejny raz całą grupą wybrać się do klubu.
- Jędrzej, dasz radę przyjść? - zapytał Mariusz, spoglądając na środkowego, siedzącego naprzeciwko.
- Myślę, że nie będzie problemu - odparł, wrzucając ubrania do sportowej torby.
- A twoja siostra? - zagadnął Karol, drapiąc się za uchem.
- Porozmawiam z nią jeśli chcecie, żeby też przyszła. Jednak cudów nie obiecuję.
Założył grubą bluzę, zawiesił plecak na ramieniu i cicho przemknął do drzwi szatni. Chciał być niezauważalny, o ile można nie zauważyć Latynosa o wzroście równym prawie dwóch metrów.
- Ej! - zawołał Conte, wskazując na niego palcem - Gdzie się wybierasz?
- Do domu - mruknął, kładąc dłoń na klamce.
- Nie idziesz z nami na obiad? - dopytał Kłos, stając obok Argentyńczyka.
- Nie mam czasu.
Machnął ręką na swojego przyjaciela i opuścił błyskawicznie szatnię, by nie słuchać dalej uwag pod swoim adresem. Na zewnątrz wiał przeraźliwy wiatr, a do tego zaczęło delikatnie mżyć. Pod wpływem pogody jego entuzjazm szybko zgasł. Przygarbiony przemierzał drogę do swojego mieszkania. Wszystko od razu zrobiło się brzydkie i wrogie. Nie wyobrażał sobie dobrej zabawy wieczorem w tak okropnych okolicznościach. Skręcał właśnie w stronę skweru, gdy przed nim zza starej kamieniczki wyłoniła się drobna postać. Aniela. Przeanalizował wszystkie za oraz przeciw i szybkim krokiem skierował się w jej stronę. To niesamowite jak szybko powrócił mu dobry humor. W szarym płaszczu wyglądała jak zjawa. Blond włosy do ramion pod wpływem kropli deszczu zaczęły się kręcić. Szedł tuż za nią. Słyszał jak ciężko oddycha, trzymając w delikatnych dłoniach dwie naładowane do pełna reklamówki. Otrząsnął się z myśli i złapał za jedną z toreb tak samo jak ona.  Podskoczyła do góry i obróciła się gwałtownie. Widział przerażenie w szarych, zadumanych oczach. Wypuściła powietrze z płuc i szarpnęła nerwowo ręką.
- Cześć - przywitał się kulturalnie ani na chwilę nie zwalniając uścisku na torbie.
Zignorowała go. Zaśmiał się pod nosem i wyrwał jej reklamówkę z ręki.
- Pomogę Ci - zaoferował, poprawiając plecak.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - odparła, spoglądając na niego spod byka.
- Oczywiście, że potrzebujesz. Nie dałabyś rady donieść tego do mieszkania.
- Do tej pory jakoś sobie radziłam - prychnęła i odsunęła się od niego na odległość wyciągniętej ręki. Co chwila zerkał na nią kątem oka. Uparcie szła do przodu, choć widział jak się męczy. Najchętniej rzuciłaby to wszystko w tym miejscu i usiadła.
- Jesteś pewna, że doniesiesz? - zapytał, uśmiechając się zawadiacko.
- Przestań tyle gadać - syknęła, skręcając gwałtownie w boczną uliczkę. Brunet omal nie upadł na kostkę, gdy próbował za nią nadążyć. - Łamaga.
Zaśmiał się nerwowo, czując jak blondynka otacza się wysokim murem. Zagadywał ją, próbował zapobiec temu, że zaraz przestanie zwracać na niego jakąkolwiek uwagę. Atmosfera między nimi zaczynała być coraz bardziej napięta. Ani jedno słowo nie wydostała się przez jej usta od czasu, gdy omal nie zabił się na zakręcie. Przełomowy moment nastąpił, gdy kolejny raz potknął się o nierówną kostkę. Wylądował na klęczkach, a z kurzych jaj w wytłaczance zrobiła się jajecznica.
- Co ty wyprawiasz?! - fuknęła, wyrywając mu reklamówkę z dłoni. Nagły ruch tylko pogorszył sprawę, bo torebka rozerwała się na pół i cała jej zawartość wypadła na chodnik. Przechodnie patrzyli się na nich podejrzliwe.
- Przepraszam, nie chciałem... - podniósł się do góry, patrząc krytycznie na skutki swojego wyczynu. Kolana bolały go niemiłosiernie, a spodnie i ręce całe umorusane było w błocie. Spojrzał niewinnie na dziewczynę. Kucnęła obok resztki zakupów i to, co nadawało się do dalszego użytku włożyła do torebki na ramieniu. Resztę, z bólem serca, zepchnęła na bok. Podniosła wzrok na bruneta, który stał jak słup soli w tym samym miejscu. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz ona obróciła się na pięcie i szybkim krokiem przemierzała drogę do bloku.
- Poczekaj! - krzyknął za nią. Złapał za ramię plecaka i rzucił się w pościg za dziewczyną. Dlaczego to zrobił? Sam nie wiedział. Chyba rzeczywiście chciał zrzucić z siebie winę, a to, że ona robiła z nim, co chciała było sprawą drugorzędną. Wyciągała właśnie klucze z kieszonki, gdy złapał ją mocno za łokieć.
- Zostaw mnie - odskoczyła od niego gwałtownie, próbując wyrwać rękę. - Zaraz zacznę krzyczeć!
Puścił ją wolno, cofając ramiona do tyłu. Popatrzył na nią uważnie, zwracając szczególną uwagę na nieobecne oczy i drżące dłonie.
- Dlaczego tak robisz? - zapytał, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Po prostu daj mi święty spokój!
Zniknęła szybko za drzwiami bloku, a on pozostał na zewnątrz, patrząc się na miejsce, gdzie stała jeszcze dziesięć sekund temu.

                                                                 *

Drzwi do jej pokoju otworzyły się z rozmachem. Podskoczyła na łóżku, a serce omal nie wyrwało się z jej piersi.
- Przepraszam Anielko, nie chciałem Cię obudzić...
- Nie spałam - uśmiechnęła się niemrawo pierwszy raz od dłuższego czasu. - O co chodzi?
- Jutro nie mamy porannego treningu, więc pomyśleliśmy, że gdzieś wyjdziemy całą drużyną - podrapał się lekko po głowie i zmierzwił ciemne włosy. - Może chciałabyś pójść z nami?
Odwróciła wzrok w stronę okna i zmarszczyła brwi. Jędrzej wszedł do środka i usiadł w fotelu zaraz obok łóżka. Czekał na odzew z jej strony, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Westchnął głęboko i wyciągnął nogi do przodu.
- Będzie fajnie - zapewnił ją - Chodź z nami.
Biła się z myślami. Chciała wreszcie oderwać się od nurtujących ją myśli i wspomnienia, które notorycznie ją dręczyło. Propozycja brata była kusząca, bo ostatnio nie mieli szczególnej okazji do rozmowy w neutralnych warunkach. W mieszkaniu wszystko wyglądało inaczej. Liczyła na to, że Jędrek uchroni ją przed złem, więc dlaczego się wahała? Otworzyła usta, by zadać konkretne pytanie, lecz zaraz je zamknęła.
- Chciałaś coś powiedzieć? - brat uśmiechnął się zachęcająco.
- Ten wasz rozgrywający... - zaczęła niepewnie - Czy on też będzie?
- Podejrzewam, że tak - wzruszył lekko ramionami, splatając dłonie na karku. - Nie lubisz Nicolasa?
Zachowała się jak dziecko, wzruszając obojętnie ramionami. Odetchnęła głęboko i spojrzała na Jędrzeja, który niecierpliwie czekał na jej odpowiedź.
- Jeśli nie będzie z tym problemu, to chętnie z wami gdzieś wyjdę.
Na twarzy szatyna rozciągnął się szeroki uśmiech. Wiedziała, że ta informacja sprawi, iż chociaż przez jakiś czas nie będzie on zwracał uwagę na to, co się z nią dzieje. Zgadzając się, zatarła ślady wszelkich zbrodni i krzywd, wyrządzonych bratu. Było jej wstyd i powoli zżerało ją sumienie. Jednak dopóki się nie przełamie, nie zdoła wyznać mu całej prawdy. Musiałoby się zdarzyć coś naprawdę ważnego, aby wszystkie fakty w końcu ujrzały światło dzienne.


Na dobre rozpoczęcie wakacji.

piątek, 2 maja 2014

Maskarada druga

Czuł się dziwnie. Miejsce na trybunach, które zazwyczaj zajmowała blondynka było puste. Przychodziła tu z musu, z wewnętrznej chęci wynagrodzenia Jędrzejowi cierpienia i krzywd. Widział, że nie czuła się wśród nich dobrze. Była zagubioną, małą dziewczynką, której nikt nie mógł pomóc odnaleźć się w sobie. Pozostawiona na pastwę losu, musiała radzić sobie sama. Nawet Jędrzej nie wiedział, co zrobić, aby wypędzić z niej złe wspomnienia, duchy, które blokowały drogę do jej prawdziwego, wolnego oblicza. Wszystkim było trudno, mimo że jej nie znali. A co on mógł zrobić? Nic. Patrzył jak blondynka niszczy się od środka, nie pozwalając jeszcze nikomu, żeby ją ratował. A przecież on chciał jej pomóc odbić się od dna. Przeczesał palcami rozwichrzone włosy, łapiąc piłkę od swojego kolegi z reprezentacji.  Jego rozkojarzenie udzielało się wszystkim.
- Nie mogę się skupić - mruknął zdenerwowany do przyjaciela, nieświadomie zerkając w stronę drzwi. Podskoczył z wrażenia. Aniela stała tam w całej swojej okazałości. Zdezorientowanym wzrokiem wodziła po hali, miętosząc z dłoniach swoją czapkę. Lewy kącik jego ust raptownie powędrował do góry, a oczy błysnęły radośnie. Była dla niego wielką, nierozwiązaną zagadką.
- Ciekawe dlaczego? - prychnął brunet, pocierając ręką zarośnięty policzek i patrząc na niego wymownie. - Przyznaj po prostu, że cię kręci.
Roześmiał się cicho, kręcąc głową z politowaniem. Jej wygląd nie miał tu żadnego znaczenia.
- Nie o to chodzi - żachnął się - Jest zagadkowa. Nawet Jędrzej niewiele o niej wie, mimo że są rodzeństwem.
Conte wzruszył lekko ramionami i pewnym krokiem ruszyli w stronę szatni, omijając w drzwiach blondynkę. Ściągnęła na siebie jego wzrok i wystraszonym spojrzeniem omiotła jego postawę. Ścisnęła brata za nadgarstek, nerwowo szepcząc mu do ucha.
- Chodź! - poczuł szarpnięcie za łokieć. Został brutalnie poprowadzony korytarzem przez przyjaciela. - Dopiero co zaczął się sezon, nie daj się omotać!
- Nikomu nie dam się omotać - syknął w jego stronę, wyrywając ramię z jego uścisku - Po prostu mam wewnętrzną potrzebę, aby pomóc Jędrzejowi. Bycie dobrym człowiekiem jest aż tak złe?
- Po tajemniczych dziewczynach, Nico, nie oczekuj czegoś niesłychanie wspaniałego. Mogą ukrywać coś, co nie do końca pokryje się z twoim wyobrażeniem. Podejrzewam, że Aniela jest właśnie taką osobą - westchnął bezradnie.
Zacisnął zęby i niezdarnym ruchem rąk zdjął koszulkę treningową. Miał dość wiecznego pouczania. Przeprowadził się do Polski, by choć chwilę odpocząć od wymownego wzroku, że znowu robi coś nie tak. Jest przecież dorosły i może robić co mu się żywnie podoba. Panując nad resztkami swojej silnej woli, wrzucił strój treningowy do torby i założył kurtkę. Conte spojrzał na niego zaskoczony. Po chwili zawahania wzruszył lekko ramionami i wrócił do pakowania się. Przed drzwiami Energi zauważył Jędrzeja, który wzrok miał wbity w jeden, określony punkt. Chrząknął cicho, by Maćkowiak w końcu zwrócił na niego uwagę. Pokręcił się nerwowo, po czym wreszcie zdołał wydobyć z siebie głos.
- Nico, mam sprawę - westchnął bezradnie, drapiąc się po karku. - Pomożesz mi z Anielą?
- Co? - zapytał zaskoczony, otwierając szerzej oczy - Ja? Dlaczego ja?
- Nie potrafi się dogadać z resztą chłopaków - mruknął - Wielokrotnie próbowałem i nic z tego. Ciebie nie zna, więc pomyślałem, że jakoś się uda.
Widział jak środkowy usilnie stara się zrobić cokolwiek ze swoją siostrą, by ta wróciła do dawnej świetności. Dwoił się i troił, aby coś uległo poprawie, ale im bardziej się starał, tym gorzej odbijało się to na jego psychice.
- Nie wiem czy będę umiał Ci pomóc, ale spróbuję - uśmiechnął się w stronę kolegi.
- Dzięki Nico - odetchnął z ulgą - Poczekaj na mnie, zaraz wrócę i się dogadamy.
Chłopak zniknął w czeluściach hali, a on zaśmiał się sam do siebie. Przecież ona nie będzie chciała z nim rozmawiać, a nawet na niego spojrzeć. Będzie błądziła wystraszonym wzrokiem po ścianach tak długo, dopóki nie wyjdzie z mieszkania. Boi się go, jego wzroku i głosu.

       
 *
                                                                                                                                                               Wpadła szybko do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi i opierając się o nie całym ciężarem ciała. Z palącymi łzami w oczach przekręciła klucz w zamku i rzuciła go gdzieś na podłogę. Z wykrzywionych ust wydostawały się nieme szepty i jęki. Wszystko to składało się w jego słowo. Odraza. Paraliżowana strachem zrzuciła płaszcz i buty. Po drodze zgubiła również czapkę i szalik. Do łazienki dotarła już całkowicie roztrzęsiona i przerażona. Długimi paznokciami przeorała lewe ramię, by pozbyć się dziwnego uczucia, lecz one nie zniknęło. Rozebrała się i weszła pod lodowaty strumień wody. Zamknęła drzwi kabiny i wydała z siebie mrożący krew w żyłach krzyk. Wszystko krwawiło, ona krwawiła od wewnątrz. Z dnia na dzień jej psychika była coraz bardziej zniewolona przez strach. Nie umiała nad nim panować. Zapłakała żałośnie, zmywając z siebie uczucie zetknięcia się ciałem z chłopakiem, którego mijała na schodach. To wszystko ją bolało. Nienawidziła tego w sobie. Oparła się plecami o zimne kafelki. Wzdrygnęła się, czując chłód przechodzący przez całe ciało. Odetchnęła głęboko kilka razy, próbując się uspokoić. Wszystko było nie tak. Miała, chociaż częściowo, wrócić stara, dobra, znana wszystkim Aniela, która nie bała się nikogo i niczego. Jak szybko doprowadziło to ją do zguby. Wyszła spod prysznica i owinęła się błękitnym ręcznikiem. Rozczesała krótkie, blond włosy i oparła się lekko o pralkę. Wstydziła się siebie i Jędrzeja, że musi wszystko ukrywać, że nie jest tą samą dziewczyną co kiedyś. Przecież on ją znienawidzi za to, że wszystko trzymała przed nim w tajemnicy. Desperacko zaczerpnęła powietrza, gdy naga prawda uderzyła jej do głowy. Otworzyła drzwi i podskoczyła z wrażenia, widząc biegnącego w stronę jej sypialni Jędrka.
- Coś się stało? - zawołała za nim, niepewnie stając na palcach.
- Aniela, cholera jasna! - krzyknął zdenerwowany, przystając gwałtownie. Podszedł do niej i objął ramionami. - Co ty zrobiłaś w korytarzu?
- Nieważne - mruknęła, wyswobadzając się z jego uścisku. - Muszę Ci coś powiedzieć...
- Nieważne? Przestraszyłem się sama wiesz czego - westchnął, zaciskając smukłe palce na jej ramieniu. Dopiero potem zwrócił uwagę na czerwone ślady po paznokciach. Spojrzał na nią wymownie i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Aniela, muszę na chwilę wyjść.
- I zostawisz mnie samą? - zapytała, prawie wchodząc mu w słowo.
- Nie samą. Nicolas z tobą będzie - uśmiechnął się - To zajmie tylko chwilę.
- Stokroć bardziej wolałabym, gdybyś mnie zamknął na klucz - prychnęła, zatrzaskując za sobą drzwi łazienki. Znowu na siłę próbował znaleźć kogoś, kto pozwoliłby jej się przełamać. Nikt nie miał niestety nad nią takiej władzy. Nawet Jędrek nie mógł jej w tym pomóc. To było coś, co nigdy nie zniknie, nie przestanie jej dręczyć. Zdążyła się przebrać w codzienne ubrania, gdy drzwi wejściowe głośno trzasnęły. Uczucie utraconej szansy na wyznanie prawdy sprawiło, że zawyła głośno. Chciała być normalna jak osoby w jej wieku. Chciała mieć perspektywy na przyszłość. A jedyne co teraz miała na stałe to strach. Wyszła z łazienki i przeszła do kuchni. Brunet siedział na krzesełku obok okna i wpatrywał się w dal. Zwrócił na nią uwagę dopiero wtedy, gdy trzasnęła drzwiami od lodówki.
- Jesteś głodna? - zapytał cicho, wspierając głowę na dłoni.
- Nie pomagaj mi - szepnęła, sięgając do szafki po kubek. - Ignoruj mnie.
Zamknęła drzwiczki i wzięła głęboki wdech, gdy zobaczyła go tuż obok siebie. Odskoczyła do tyłu, wpadając plecami na lodówkę. Uchwyt wbił jej się w plecy. Wykrzywiła usta w grymasie bólu i potarła ręką zranione miejsce. W zimnych, stalowoszarych oczach natychmiast pojawiły się łzy. Zacisnęła usta w wąską linię, hamując wybuch płaczu. Co miał zrobić, aby przestała się go bać...
- Nie podchodź! - krzyknęła, gdy zobaczyła, że wykonał w jej stronę jeden krok. Spojrzała w jego oczy, lecz nie wyczytała z nich nic. Za to on od razu, bez wahania sięgnął wzrokiem w bezkresną przestrzeń jej kruchego ciała jakby ocean. Kolejny raz wejrzał za daleko i delikatnie tknął tego, co nie dawało jej spokoju. Wycofał się gwałtownie, widząc jak blondynka sztywnieje i opiera się o ścianę.
- Wszystko w porządku? - zapytał nerwowo, wyciągając rękę w jej stronę.
- Odsuń się - roztrzęsiony szept, który rozniósł się echem po kuchni, sprawił, że serce zabiło jej mocniej. Zamrugała kilka razy oczami i potrząsnęła gwałtownie głową. Już nie ona była władcą swojego umysłu. Lęk bezczelnie przejął nad nią kontrolę. Nogi zrobiły się jak z waty, a ręce trzęsły jakby właśnie dokonała zbrodni.
- O czym chciałaś powiedzieć Jędrzejowi? - zapytał łagodnie, chcąc uspokoić szalejące w nim nerwy i emocje. To wszystko co się z nią działo było nie do opisania. Nie wierzył, że w takiej osobie jak ona może kryć się tak wiele.
Pokręciła lekko głową i całkowicie zamknęła się w sobie. Milczała przez cały czas, gdy próbował wyciągnąć od niej jakąkolwiek informację. Była bierna na wszystko, co do niej mówił. Ostrożnie spróbował do niej podejść, lecz ona natychmiast wyciągnęła przed siebie dłonie i zacisnęła oczy. Bała się. Z kącika oka wypłynęła jedna łza, której on nie był w stanie zauważyć. Choć przygotowana był na najgorsze, nie poczuła nic. Podniosła powieki do góry i zobaczyła go stojącego nadal w tym samym miejscu z opuszczonymi w dół ramionami. Dla bezpieczeństwa cofnął się o jeden krok w tył, byleby nie czuła się nieswojo.
- Nie bój się mnie - mruknął. Wzdrygnęła się, gdy drzwi do mieszkania zatrzasnęły się z hukiem. Wyjrzała z kuchni i odetchnęła z ulgą. Przy Jędrzeju już nikt jej nic nie zrobi. Przemknęła za jego plecami prosto do swojej sypialni. Środkowy powiódł za nią zdziwionym wzrokiem, a gdy zamknęła drzwi od razu przeniósł go na rozgrywającego.
- I jak? - zapytał cicho, stawiając na stole reklamówkę z zakupami.
- Ciężko - wypuścił z świstem powietrze. Wszystkie nerwy odeszły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Myślałem, że chociaż tobie się uda - westchnął, pocierając dłonią oczy. - Krzyczała?
- Tylko trochę - uśmiechnął się niepewnie - Kazała mi do siebie nie podchodzić.
- To zawsze jakiś postęp, bo z nikim nie rozmawia - wzruszył ramionami.
- Nie martw się, Jędrek. Nawrócę na dobrą drogę - zaśmiał się, przechodząc wgłąb korytarza i zakładając na siebie kurtkę.
- Nie chcę Cię obarczać problemami...
- Daj mi chociaż spróbować - wciął mu się w słowo - Do zobaczenia na treningu!
Zamknął za sobą drzwi. Zaatakował ją. Kruchą, delikatną jak ze szkła dziewczynę, zagubioną w tym świecie. Nie chciał jej zrobić krzywdy, nie chciał jej przestraszyć. Niespokojne myśli obijały się o siebie, nie dając spokoju. Słyszał już kąśliwe uwagi Conte, gdy pierwszy raz podwinie mu się noga i wszelkie próby pomocy legną w gruzach. Ona nie chciała troski ani litości. Jej samowystarczalność jeszcze bardziej pogarszała sprawę, wprowadzała zamęt i niszczyła starannie układy plan działania. Wiedział, że sama nie zdoła pokonać tego, co w niej siedzi i niszczy wszystko dookoła. Dlatego za wszelką cenę chciał jej pomóc, choćby tę wyboistą, kamienną drogę do szczęścia miał pokonać boso z krzyżem na plecach. Choćby oboje mieli razem w trakcie tej wędrówki paść z wycieńczenia. Choćby potem okazało się, że cel był bezsensowny, idiotyczny, z góry określany niewykonalnym... Chciał pomóc jej, pomóc Jędrzejowi, pomóc sobie.



Chciałam, ażeby to było piękne. Gdzieś po drodze się zgubiłam.
Reanimacja nie powiodła się.

wtorek, 25 lutego 2014

Maskarada pierwsza

Wróciła. Po latach zapomnienia maszerowała po rodzinnym mieście. Zmieniona fizycznie i nie do końca psychicznie. Wszystkie wspomnienia uciekły, jak z tablicy startej gąbką. Pozostała nowa, czarna powierzchnia, na której znowu zaczną pojawiać się kształty, litery, plamy. Całkiem nowa Aniela. Już nie ta pewna siebie, dwudziestoletnia dziewczyna z oczami w kolorze burzliwego nieba i długimi blond włosami. Teraz ulicą szła całkiem inna wyniszczona kobieta, mająca za sobą dwadzieścia trzy wiosny, ciężkie przeżycia i brak wspomnień. Żadnych, bo pamięć potrafi zawodzić.
Kuliła się pod naciskiem ciekawskich spojrzeń, które kruszyły jej kości. Czuła się jeszcze gorzej niż przed przyjazdem tutaj. Wzięła głęboki oddech i wstrzymała powietrze. Starając się nie spoglądać po twarzach ludzi, szybkim krokiem przemierzyła kolejną uliczkę, ciągnąc za sobą walizkę z plastikowymi kółkami. Może dlatego tak bardzo zwracała na siebie uwagę. Nierównomierny stukot o kostkę brukową doprowadzał ją na skraj załamania nerwowego.  A gdy w oddali zobaczyła monumentalny budynek, w oczach pojawiły się łzy. Radości i niepewności za razem. Otarła je wierzchem dłoni, opanowując drżenie ciała. Była słaba, nadal słaba, ciągle - na zawsze. Wciągnęła walizkę po schodach i otworzyła ciężkie drzwi. Rozejrzała się niepewnie dookoła i ściągnęła z głowy białą czapkę. Po chwili zaczęła miętosić ją w dłoniach. Denerwowała się, bała. Minęło już tyle lat, a on może wcale jej nie pamięta. Zapomniał. Zepchnął na dalszy plan, bo w jego normalnym życiu już nie było dla niej miejsca. Ale ona cały czas tęskniła i pamiętała. Codziennie patrzyła na jego zdjęcie, upchnięte między złożonymi w kostkę ubraniami. Straciła wszystko, co było z nim związane. Pozostał tylko jeden obraz przemykający przez mgłę w jej świadomości. Obraz tego samego dnia trzy lata temu. A potem zniknęła bez śladu. Chwilę tylko trwała myśl o ucieczce, o poddaniu się. Co zrobi jak jej nie rozpozna? Jak przejdzie obok niej obojętnie i nie zaszczyci nawet spojrzeniem? Złapała desperacko za rączkę walizki, gotowa wybiec z budynku, nie oglądając się za siebie. I zatrzymała w sobie tę myśl, gdy w końcu korytarza usłyszała podniesione głosy. Zacisnęła zęby, powstrzymując ruch żołądka do gardła. Autentycznie kierował nią strach przed jego reakcją. Bo w jej dalekosiężnych planach wszystko miało być dobrze i marzenia miały się spełniać. Lecz lęk ją zabijał, godził w rozdrapane serce i nadszarpniętą duszę. Na ścianie ujrzała cień wysokich postaci. No tak, nie był sam. Bo dzisiaj był jego dzień. Moment października, w którym powinien być szczęśliwy i nie przejmować się niczym. Ujrzała jego brązową czuprynę i momentalnie w sztucznie stalowoszarych oczach zalśniły łzy. Wyprostowała się jak struna, patrząc na niego spod długich rzęs. Wydoroślał. Był zupełnie inny niż te trzy lata temu. Jednak nadal zafascynowany tym, co robił. Niedbale zasunął kurtkę pod samą szyję i obrócił w dłoniach telefon. Spojrzał na nią pustym wzrokiem. Tylko na chwilę, na jeden moment. Odwrócił głowę w drugą stronę i momentalnie przystanął, gdy usłyszał cichy szept z jej popękanych ust. Delikatny, prawie niesłyszalny. Taki wyjątkowy i skierowany tylko do niego. Wśród śmiechów i rozmów usłyszał jedno kluczowe słowo. Jego imię. Jędrzej. Koledzy popatrzyli na niego zdziwieni, gdy odwrócił się w jej stronę. Stał jak słup przed drzwiami tylko minutę, która trwała jak wieczność. Na przemian otwierał i zamykał usta, nie mogąc wydusić z siebie słowa i dokładnie lustrował jej bladą twarz.
- Anielka? - praktycznie niemy szept rozniósł się po holu.
Uśmiechnęła się do niego niepewnie, choć wewnątrz siebie skakała z radości. Poznał ją.  Jego Anielę. Utulaną od dzieciństwa, ukochaną. Wyciągnęła w jego stronę rękę, jakby z porcelany. Nie chwycił jej. Podszedł spokojnie do jej kruchego ciała i objął mocno ramionami, wtulając twarz we włosy. Rozpłakała się. Krokodyle łzy spływały po bladych policzkach i wtapiały się w materiał jego kurtki. Żadne słowa nie były w stanie oddać tego, co teraz działo się między nimi i w ich ciałach. Nie rozluźnił uścisku ani na chwilę, a ona trzymała się kurczowo kołnierza kurtki. Lata rozłąki i zapomnienia muszą być wyjątkowo uhonorowane. Odsunął się od niej delikatnie na wyciągnięcie ramion i otarł łzy z jej twarzy.
- Sprawiłaś mi najlepszy prezent na urodziny, siostrzyczko - uśmiechnął się i objął ją troskliwie.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów była szczęśliwa, a jej wewnętrzna czarna tablica powoli zapisywała się pojedynczymi słowami.

                                                                     *

Zamieszkała u niego, w przytulnym braterskim mieszkaniu. Zaraz po wejściu do jego królestwa, odebrał od niej walizkę, pomógł zdjąć płaszcz i zaprowadził do salonu, gdzie razem usiedli na kanapie. Minuty milczenia leciały nieubłaganie szybko i tylko ich rzeczywista obecność świadczyła o tym, że nadal są na tym świecie. Bała się jego dociekliwych pytań, którymi mógł rozbudzić jej koszmary. Miała ustalony zestaw, na które znała odpowiedź. Tylko na kilka. Zapomniała już jak to wspaniale mieć przy sobie bliską osobę. Przez te trzy lata powierniczką jej problemów i zmartwień była psycholog. Nie powinna stamtąd w ogóle wyjeżdżać, jeśli chciała żyć normalnie, lecz jedyne co pozostało w niej z tamtych lat to chęć zmian i upór osła.
- Anielka, co będziesz dzisiaj robiła? - zapytał idiotycznie, bo co mogła robić w mieście, którego ulic już nie pamiętała.
- Zostanę tutaj - uśmiechnęła się, opierając głowę o jego bark.
- Chłopaki chcą mnie wyciągnąć do klubu, bo wiesz... - westchnął głęboko, patrząc na profil jej twarzy. - A ja nie chcę Cię teraz zostawiać.
- Idź, baw się dobrze, nikt mnie tu nie zje - zaśmiała się cicho, bawiąc się guzikiem sweterka. - Dwudzieste drugie urodziny ma się raz w życiu, Jędruś.
Dał się namówić na wyjście z mieszkania. Z bolącym sercem zostawił ją w pustym domu w teoretycznie obcym mieście. Ona się tym nie przejmowała. Otworzyła drzwi do pustego pokoju, który brat już wcześniej wyznaczył jako jej sypialnię. Położyła walizkę na łóżku i niepewnie rozejrzała się dookoła. Nie mogła wzbudzać podejrzeń, choć chłopak w każdej chwili mógł zacząć wysnuwać zaniepokojone teorie, gdyby zachowywała się inaczej niż zwykle. Usiadła na krześle przed lustrem i wyszczotkowała poniszczone blond włosy. Chciała wyć z bezsilności, bo nie mogła nic zrobić z nową Anielą. Bała się samej siebie, swojej reakcji na zmiany i potwora, którego ukrywała głęboko w swojej duszy. Nie była tą dziewczyną, tą siostrą, którą wszyscy zapamiętali. Niektórzy szykowali już piękny wieniec na jej grób i zbierali pieniądze na czarne ubrania. Faktem jest to, że od trzech lat była już nieżyjącą dwudziestolatką, zgwałconą w lesie, pobitą i wywiezioną na koniec świata.

                                                                      *

- Anielka! - zawołał śpiewającym głosem, wchodząc do kuchni. Stała przy kuchence gazowej, mieszając jajka drewnianą łyżką na patelni. Wyłożyła wszystko na dwa talerze i postawiła na stół w akompaniamencie kolorowych kubków z herbatą. Szatyn usiadł przy stole i złapał za widelec. W trakcie przeżuwania czwartego a piątego kęsa jajecznicy z pełnymi ustami wydukał:
- Zabieram cię dzisiaj na trening, chłopaki chcą cię poznać.
Zrobiła to tylko dla niego, dla osoby, która w czasie jej pobytu w Bełchatowie wycierpi najwięcej. Mimo niechęci do osób trzecich, mimo panicznego lęku przed obcowaniem z ludźmi, mimo swojej aspołeczności, szła razem z Jędrkiem pustymi ulicami miasta. Trzymał ją pod ramię, co chwila zerkając na jej drobną postać. Gdyby którykolwiek z jego kolegów zachowałby się w stosunku do niej niemoralnie, gotów był zabić delikwenta na miejscu. I co z tego, że kilkanaście najbliższych lat spędziłby w więzieniu. Najważniejsze, że choć ten jeden, jedyny raz zapewnił jej bezpieczeństwo. Otworzył przed nią drzwi na halę, na której niektórzy z chłopaków już się rozciągali. Poczuła się jak intruz, gdy wzrok każdego z nich spoczął na jej kruchym ciele, nieprzyzwyczajonym do nadmiernego zainteresowania. Mogliby uznawać ją za wariatkę, ale nie ufała nikomu - nawet sobie.
- Chłopaki, to Anielka - uśmiechnął się, wypowiadając jej imię - Moja siostra.
W mgnieniu oka znaleźli się obok niej i posyłali radosne spojrzenia. Czuła się jak eksponat w muzeum, który każdy mógł prześwietlić wzrokiem i dostrzec jego wady.
- Zaraz, zaraz Jędrek - z tłumu wychylił się wysoki szatyn z komicznym uśmiechem - Jak długo miałeś zamiar ukrywać przed nami taki skarb? Dziewczyno, gdzie ty byłaś całe moje życie?
- Na pewno nie w Polsce - mruknęła - Nieważne.
Złapał ją za rękę i potrząsnął nią energicznie.
- Karol, do usług.
Maćkowiak mrugnął do niej okiem i pozostawił wśród nich na pastwę losu. Każdy dokładnie badał ją zaciekawionym wzrokiem. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i powrócić dopiero wtedy, gdy Jędrzej ponownie pojawi się na płycie boiska. Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, gdy wśród całej gromady siatkarzy zobaczyła ciemne, błyszczące tęczówki. Wspomnienia z przeszłości wróciły, a ona jak najszybciej chciała stamtąd uciec. Nieświadomie wykonała krok do tyłu, wpadając na kogoś. Uczucie strachu i zdezorientowania wzrosło na miarę apogeum. Oczy zapiekły niemiłosiernie, chcąc ratować się nagłym potokiem łez.
- Hej! Co się dzieje?
Nadeszło zbawienie. Jędrek wrócił. Odetchnęła z ulgą, widząc jego spokojny uśmiech. W przypływie nowej siły z powrotem spojrzała na grupę siatkarzy, ale przed nią został tylko jeden z nich. Ten z brązowymi oczami i roztrzepanymi włosami. Przeciwstawiła się wewnętrznemu wybuchowi niepewności i delikatnie uścisnęła jego dłoń, wyciągniętą w jej stronę.
- Nicolas.
Stali razem na środku hali, cały czas trzymając się za ręce. Czuła jak prześwietla ją oczami, wchodzi w najgłębsze zakamarki duszy. Nie! Wyszarpała szybko rękę, oddychając głęboko. Świdrującym wzrokiem delikatnie dotknął potwora, ukrywającego się w jej wnętrzu. Ogrodziła się niewidzialnym murem, mimo jego cichym zapewnieniom, że nie ma się czego bać. Starała się szerokim łukiem omijać bruneta, lecz on skutecznie o sobie przypominał, bacznym wzrokiem wpatrując się w drobną, kobiecą sylwetkę pochyloną do przodu. Była krucha jak szkło, co zdążył zauważyć już w chwili pojawienia się jej w hali. Nie miał żadnej trudności w odczytaniu mieszanych uczuć do jego osoby. Widział wewnętrzny przerażony wzrok blondynki, który dzwonił na alarm. Nie chciała mieć przy sobie nikogo innego, tylko Jędrzeja. 




Kocham Was, jeżeli mimo wszystko tu będziecie. Kolejny rozdział za X czasu, ale o wszystkim was poinformuję, tylko zostawcie na siebie namiary!