sobota, 9 sierpnia 2014

Maskarada czwarta


Podążała za nim wzrokiem praktycznie cały czas. Nie miała zielonego pojęcia dlaczego to robiła. Bawił ją jego widok i próby zwrócenia na siebie uwagi pozostałych gości w klubie. Z puszką niskoprocentowego piwa poruszał się tanecznym krokiem po parkiecie. Kilka metrów przed nim wydurniał się jego przyjaciel, Conte. Obaj jak w amoku zaczepiali przypadkowe osoby i mówili do nich w ich ojczystym języku. Większość patrzyła podejrzliwie na ich poczynania. Zażenowana schowała twarz w ramieniu brata, gdy Nicolas i jego kolega zaczęli pląsać na środku parkietu. Wzięła głęboki wdech by tylko nie wybuchnąć donośnym śmiechem. Okazji do radości miała ostatnio zbyt mało, aby takich chwil nie wykorzystać.  Nie chciała infantylnie śmiać się z byle czego. Jakby zamiast wody w jej szklance znalazła się wódka. Kątem oka ponownie zerknęła w stronę Latynosów. Wciąż tam byli.
- Aniela, słyszysz? - usłyszała głos brata. Podniosła na niego zaciekawiony wzrok i wytężyła słuch.
Pomiędzy śpiewaniem, śmianiem się i krzykiem usłyszała pierwsze takty swojej ulubionej piosenki. Zacisnęła rękę na ramieniu Jędrka.
- Chodź - wyciągnął do niej dłoń, którą natychmiast chwyciła. Fascynacja jaka ogarnęła ją w tamtym momencie była wprost nie do opisania. Koledzy z drużyny Jędrzeja uśmiechali się do niej pogodnie. Nie była pewna czy dobrze robi stając przed szerokim gronem obserwatorów, jednak uśmiech brata zburzył wszelkie wątpliwości. Poczuła się dziwnie wolna, jakby nikt nigdy nie założył na jej kostki metalowych obręczy z kulą, która trzymała ją na powierzchni ziemi i nie pozwoliła odlecieć. To piękne uczucie móc swobodnie oderwać się od rzeczywistości.
- Anielka, może powinniśmy znów odwiedzić rodziców? - rzucił swobodnie Jędrzej między jednym a drugim obrotem. Trybiki w jej głowie zaczęły intensywnie pracować.
- Nie - pokręciła przecząco głową przez co pojedyncze włosy wpadły jej do ust. Wyciągnęła je jednym ruchem dłoni.  - Po ostatniej wizycie mam dość.
- Jak uważasz - uśmiechnął się lekko.

                                                                *

Naprawdę jeszcze nie widział na jej twarzy tak szerokiego uśmiechu jak w tamtym momencie. Była zupełnie inną dziewczyną. Kobietą, która nie miała za sobą ciężkiej i trudnej  przeszłości. Przestał nawet wyśpiewywać z Conte kolejne takty, co nie umknęło uwadze przyjaciela.
- Co jest?
Wskazał głową w odpowiednim kierunku, gdzie blondynka tańczyła ze swoim bratem jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Zaskoczyło go to, że perfekcyjnie ruszała się w tańcu. Mógłby przysiąc, że miała za sobą szkołę tańca towarzyskiego. Wszelkie obroty wykonywała zwinnie i z gracją. Krótko mówiąc, zatkało go.
- Idź z nią zatańcz - rzucił beznamiętnie Conte i wrócił do swobodnego pląsania.
- Chyba sobie żartujesz - spojrzał na niego sceptycznie i popukał się w czoło.
- No racja, z taką facjatą jaką masz, na jej miejscu też bym uciekał - roześmiał się głośno, uciekając przed ciskającym gromy spojrzeniem przyjaciela.
- Bardzo śmieszne, naprawdę - zironizował - Masz fistaszek zamiar mózgu.
- Lepszy rydz niż nic.
Machnął ręką na kolegę i powrócił szybko do stolika, przy którym siedział na początku swojej przygody w klubie. Usiadł na kanapie naprzeciwko niej. Krępowała się lekko, prowadząc rozmowę z Kłosem, który od chwili, gdy pojawiła się w Bełchatowie, był dla niej niesamowicie życzliwy. Uśmiechał się pogodnie, aby dodać jej otuchy. Złapał się na tym, że patrzy na nią uparcie. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na prostokątny stolik, który stał pomiędzy nimi. Był namacalną barierą i wiedział, że nie powinien jej przekraczać. Ostatni raz. Podniósł nieśmiało wzrok jakby patrzenie na nią było karą. I prawie zakrztusił się własną śliną, gdy ona także patrzyła mu prosto w oczy. Nagle się zmieszała i z powrotem zainteresowała się czymś innym. Szepnęła coś do brata, który natychmiast kiwnął głową i odchrząknął cicho.
- My będziemy się już zbierać - oznajmił, przepuszczając siostrę do wyjścia. Spojrzał na zegarek, który wskazywał kilkanaście minut po jedenastej.
- Dobra, my też już idziemy. Jednak trzeba jutro wstać jak człowiek ucywilizowany - wtrącił Wrona, zabierając z oparcia swoją kurtkę.
Odszukał wzrokiem swojego przyjaciela, który w najlepsze bawił się wśród gości klubu. Westchnął głęboko i opadła na oparcie kanapy.
- Nico, a ty nie idziesz? - zapytał Kłos, zasuwając kurtkę pod sam nos.
- Jeszcze trochę zostanę - mruknął niezadowolony i wskazał głową w stronę swojego przyjaciela - Mam dziecko pod opieką.
Karol zaśmiał się serdecznie i podał mu rękę na pożegnanie. Siedział niespokojnie, patrząc jak połowa jego grupy ulatnia się z miejsca. Blondynka stała już przy drzwiach, czekając na swojego brata. Dzisiaj nie sprawiała wrażenia zupełnie zagubionej i bojącej się wszystkiego, co stanie na jej drodze. Była zupełnie inną kobietą.
Wrócił do domu dopiero po dwunastej i jedyne co zrobił, to rzucił się na łóżko, wtapiając twarz w poduszkę. Myśli krążyły po jego głowie i nie był w stanie ich zatrzymać. Sen przyszedł mu z pomocą.

                                                                 *

- Aniela, chodź tu! - krzyknął w przestrzeń. Do kuchni wkroczyła jego siostra. Dzierżyła w dłoni niewielką szczotkę, którą raz po raz przesuwała po swoich włosach. Na zegarze wybiła dziesiąta. Oboje byli już po śniadaniu. Teraz zaczynał się czas błogiego leniuchowania.
- Musimy poważnie porozmawiać. - westchnął, splatając dłonie na stole.
- Co się stało? - zapytała cicho, przysiadając się na krześle.
W jednej chwili dowiedziała się wszystkiego i zrozumiała, że ta rozmowa nie będzie dotyczyła jego, lecz jej i nie będzie należała do przyjemniejszych. Przełknęła głośno ślinę i opuściła głowę w dół.
- Byłam bezpieczna Jędrzej, nie działa mi się krzywda - wydukała z trudem, opanowując drżenie głosu.
- Gdzie byłaś? - zapytał cicho. Gęste powietrze zalegało jej w płucach. Milczała, nie zwracając uwagi na ponaglające spojrzenia Jędrzeja. Otarła szybko kilka łez z policzków. - Aniela...
Nic nie poszło po jej myśli. Miała iść do grobu wraz z tym, co stało się trzy lata temu w październiku. I do końca jej dni nikt nie miał prawa błagać ją o wyjaśnienia, dopóki sama tego nie zrobi. Dopóki nie pokona wewnętrznej bariery. Dopóki nie przełamie się, aby wyjawić swoje największe tajemnice. Sekrety, które nie pozwalały spokojnie spać. A teraz ponownie zostały wywołane jak wilki. Żółtymi ślepiami i długimi kłami rozpędzały wszystko, pozostawiając tylko strach. Teraz! Już! Chciała uciec! Szybciej!
Wstała gwałtownie i spojrzała załzawionymi oczyma na brata, który zdawał się w tamtej chwili nie dostrzegać jej cierpienia.
Uciekła.
Błagalne nawoływanie narastało z każdą sekundą za zamkniętymi drzwiami małego pokoju. Nie zwracała uwagi na cichuteńkie pukanie do drzwi. Chciała zniknąć z życia Jędrzeja, z życia swojej rodziny. Chciała... Nie była w stanie zrobić sobie większej krzywdy niż ta, którą wyrządzono jej trzy lata temu. Jak przez mgłę dostrzegła pierwsze krople deszczu spływające po oknie. Gdyby one choć w małym stopniu mogły zmyć z niej poczucie bezsilności. Ciężkie, deszczowe chmury leniwie przesuwały się po niebie. Skuliła się na łóżku i niewyraźnym wzrokiem wpatrywała w okno.
Cichy głosik w jej głowie powtarzał cały czas: Zgiń! Przepadnij! Dlaczego jeszcze tu jesteś?!
Zgryzła mocno dolną wargę, powstrzymując się przed rozdzierającym ciszę szlochem. Metaliczny smak krwi rozpłynął się na języku. Przetarła usta wierzchem dłoni, na której rozciągnęły się czerwone smugi. Ogień i śmierć. Kłamstwo. Jak mogła tak bezczelnie kłamać Jędrzejowi, który przygarnął ją pod braterskie skrzydła. Jak mogła skrywać przed nim przerażającą prawdę. Strach zżerał ją od wewnątrz, jasnym płomieniem palił wszystko, co spotkał na swej drodze. Chciała wyrzucić to z siebie, lecz wstyd i obrzydzenie, jedyną drogę ucieczki, splątały drutem kolczastym. Głębokie, krwawe rany i blizny były wieczną pamiątką wybawienia, które nie nadeszło i nigdy nie nadejdzie. Rozharatana, zbrukana krwią dusza rzucała się wściekle w zaostrzone ramiona. Słabła, szukając ucieczki, chcąc wydostać się ze skorupy obojętności. To ona nawoływała, to ona chciała przestać istnieć, by w końcu uwolnić się od pohańbienia.
Podciągnęła rękaw swetra, szukając rozległej blizny na przedramieniu. Niechcianej, znienawidzonej pamiątki. W przypływie odrazy zasłoniła ramię i odwróciła na drugi bok. Długo wpatrywała się zamglonym wzrokiem w uchylony drzwi, zanim dostrzegła za nimi kawałek twarzy z roztrzepaną, czarną czupryną. Bystre oczy patrzyły na nią uważnie. Zerwała kontakt wzrokowy i zwinęła się w kłębek, chowając ramiona do środka.
Nie chcę Cię tu! Odejdź! Coraz głośniejsze wołanie rozbrzmiewało w jej głowie.
- To nie najlepszy moment na odwiedziny - usłyszała w korytarzu smutny głos Jędrzeja. Brunet odstąpił od drzwi. Słyszała jak z głośnym westchnieniem oddala się w stronę drzwi wejściowych. - Zamknęła się w sobie...
- Mam przyjść dopiero za kilka dni? - zapytał cicho.
- Tak będzie najlepiej. Wtedy razem coś wymyślimy.
- Skoro tak myślisz - westchnął - Pilnuj siostry, Jędrzej. Do zobaczenia wieczorem.
Trzaśnięcie drzwiami uświadomiło jej, że znów została w mieszkaniu tylko z bratem. Wstała szybko z łóżka i zatrzasnęła drzwi do pokoju zanim chłopak zdążył się do nich dostać i rozpylić w maleńkim pomieszczeniu opary rozczarowania. Nie chciała niczyjej litości.
Chciała znów być szara, bezwartościowa.


Życzcie mi udanej podróży. 
Jutro, godz. 7:30, kierunek: Litwa. 
Cały wyjazd upłynie mi pod znakiem wygranej Rafała w TdP. 
Rozdział szedł jak po grudzie, chciałam, żeby było w nim TO COŚ. Nie wiem czy mi się udało. Chciałam go napisać i dodać przed wyjazdem. 
Wracam z powrotem do Harry'ego Pottera. Nuda wzięła górę.