poniedziałek, 22 czerwca 2015

Maskarada dziewiąta

Dręczyły ją senne koszmary. Znów otworzyła zmęczone, pragnące snu oczy. Chciała w końcu poczuć smak tej chwili, gdy wpada się w objęcia Morfeusza. Nie pamiętała kiedy ostatnio zdołała przespać całą noc bez żadnych snów. Zsunęła nogi na zimne panele i podniosła się do góry. Narzuciła koc na nagie ramiona i bezszelestnie wyszła z pokoju. Zegarek w kuchni wskazywał 3.30, godzinę, o której wszyscy normalni ludzie śpią. Przysiadła na krześle, czekając aż zagotuje się woda na malinową herbatę. Wszędzie panowała cisza, jej wrażliwe ucho nie słyszało nawet chrapania brata z pokoju obok. Zalała torebkę wrzątkiem i cichuteńko przekradła się do salonu. Oparła się o parapet i zamoczyła spierzchnięte wargi w gorącym napoju. Zbolała wykrzywiła usta, czując ból poparzonego lekko języka i przełyku. Przyłożyła czoło do lodowatej szyby i spojrzała na ulicę w dole. Całe miasto spało, odpoczywało po trudach minionego dnia. Światło najbliżej stojącej latarni wpadało pod kątem do pokoju, w którym stała. Okryła się szczelniej kocem i westchnęła głęboko. Czy już zawsze musi tak być? Czy do końca życia będą ją dręczyły senne koszmary? Czy kiedykolwiek to ustanie? Czuła narastające problemy, które coraz mocniej naciskały. Strach przed reakcjami innych ludzi paraliżował ją do tego stopnia, że język zamieniał się w kłodę, serce omal nie wypadało z piersi, a kończyny sztywniały jak u Pinokia. Stała w oknie może nie dłużej jak godzinę, gdy z transu wybudził ją Jędrzej.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał zaspanym głosem. Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła w głębi ducha. Dłonią zaciśniętą w pięść pocierał oko, wszystkie włosy sterczały do góry w zupełnie różnych kierunkach.
- Nie mogę spać - mruknęła - A ty po co wstałeś?
- Bo mnie obudziłaś tymi wzdychaniami - poskarżył się i usiadł na kanapie. Otulił się kocem leżącym na oparciu i odchylił głowę do tyłu. - Czy ty wiesz która jest godzina? Dochodzi 5.
A jednak się myliła. Stała przy oknie znacznie dłużej niż jej się wydawało.
- Porozmawiamy? - zaproponował cicho, przesuwając się na kanapie i robiąc jej wolne miejsce.
- Teraz? - zmarszczyła czoło.
- Tak, teraz. Każda pora na rozmowę jest dobra - wyjaśnił, nagląc ją ruchem dłoni.
- Jesteś wpół śpiący, zaczniesz klepać głupoty i będzie jeszcze gorzej niż jest.
- Właśnie o tym ,,gorzej" chcę pogadać - powiedział, ciągnąć ją za rękę w dół - Wydaje mi się, że wszystko wczoraj przemyślałem...
- Jesteś pewny?
- Tak - odparł i uśmiechnął się pogodnie.
Westchnęła i czekała aż wydusi z siebie choć jedno słowo. Jednak on jak na złość zamilkł. Wysłała mu ponaglające spojrzenie, krzyżując dłonie na piersi.
- Wstydzę się - bąknął pod nosem, opuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Wstydzisz się? Mnie? - zaśmiała się cicho, wtulając w jego ramię - Naprawdę? Jesteś odpowiedzialnym, dorosłym mężczyzną i nie powinna ci sprawiać problemu krótka rozmowa z niewiele starszą siostrą. Nigdy bym cię o to nie posądziła. W końcu to ty z naszej dwójki zawsze byłeś krok do przodu.
-Trochę się zmieniło - westchnął, spoglądając prosto przed siebie. Utkwił wzrok na obrazie wiszącym nad telewizorem. Chwilę się zastanawiał, po czym wydusił z siebie potok szybkich słów. - Bardzo Cię przepraszam za to co powiedziałem wczoraj. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Byłem zszokowany i jednocześnie wściekły, że ukrywasz przede mną tyle tajemnic. Poczułem się oszukany i dlatego tak wybuchłem. Uwierz mi, nie chciałem tego wszystkiego powiedzieć.
- Nic się nie stało. Rozumiem - zaczerpnęła głęboko powietrza, mocniej ściskając jego ramię
- Zrobiłem ci przykrość. Przepraszam, że przeze mnie płakałaś. Jestem temu wszystkiemu winien i pluję sobie w brodę.
- Już wszystko dobrze, Jędrzej - uśmiechnęła się.
- Miałem kilkanaście godzin na przemyślenia i postanowiłem, że nie będę na ciebie naciskał. Zrozumiałem, że nie daję ci szansy na uporządkowanie tego wszystkiego, co się sta...
- Przestań. Mam naprawdę wiele szans na przeanalizowanie wszystkiego. Wydaje mi się, że po prostu potrzebowałam impulsu do działania i tak się właśnie wczoraj stało. Uświadomiłam sobie, że jeśli dalej będę wszystko przed Tobą ukrywać, możemy już nigdy nie dojść do porozumienia i wstąpić na wojenną ścieżkę. - wyjaśniła pospiesznie  - Naprawdę, nie chcę się więcej z Tobą kłócić.
- A więc co teraz? - zapytał cicho, spoglądając na nią kątem oka.
- Chcę rozplanować to stopniowo. Ciężko mi o tym mówić i chciałabym rozegrać to powoli - wyszeptała, pociągając nosem. - Jesteś moim bratem, wierzę, że zrozumiesz.
- Jasne - odparł cicho - Dam Ci tyle czasu ile tylko potrzebujesz. Jeśli będziesz gotowa, mów śmiało. Zawsze będę obok.
Kiwnęła głową na zgodę i odsunęła się od niego na kilkanaście centymetrów. Przyciągnęła do siebie kolana i objęła je ramionami, czując ciężar na sercu. Sumienie podpowiadało jej, aby wydusiła z siebie choć jedno słowo o zaginięciu, lecz milczała jak zaklęta. Te kilka słów stanowiło jeden z powodów jej cierpienia, było problemem prawie nie do pokonania. W gardle z sekundy na sekundę rosła wielka klucha, która coraz bardziej zmuszała ją do płaczu, a przy okazji do otworzenia ust. Zacisnęła powieki, spod których wydostało się kilka gorących łez. Czuła, że dłużej nie wytrzyma, że zaraz wszystkie bóle ujrzą światło dzienne. Czuła, że zaraz wybuchnie.
- Straciłam pamięć - załkała cichutko, chowając zapłakaną twarz w dłoniach. - Nie pamiętam nic do momentu zniknięcia. Mijam ludzi na ulicach, wołają do mnie, uśmiechają się, próbują ze mną rozmawiać, a ja uciekam jak spłoszone zwierzę, bo nie wiem kim oni są. Codziennie gubię się na mieście, bo nie pamiętam dokąd prowadzą ulice. Oglądam zdjęcia na których jestem, choć nie wiem co tam robiłam i co to wszystko miało wspólnego ze mną... Słucham twoich opowieści i cierpię katusze, bo zupełnie się z tym nie utożsamiam. Czuję się obca, odosobniona... nieistniejąca.
Poczuła rękę brata obejmującą ją mocno i przyciągająca do siebie. Oparła głowę o jego ramię i wtuliła twarz w koszulkę. Pogładził ją po głowie i wziął głęboki wdech. Podskórnie czuła jego niepokój.
- W tamtej klinice... próbowali mnie wyleczyć, pomóc odzyskać pamięć. - wyszeptała, drżąc na całym ciele. - Chciałabym móc pamiętać tych ludzi na ulicy, chciałabym móc pamiętać szkołę, przyjaciół, wakacje, wszystkie święta spędzone w domu, twój pierwszy mecz... - słowa zamienił się w niezrozumiały bełkot, przeplatany pociągnięciami nosa i głośnym płaczem - Chciałabym pamiętać wszystko...
- Aniela... - wyszeptał po chwili milczenia. Myśli w jego głowie toczyły zawzięty bój. Nie wiedział czy ma się cieszyć z tego, że w końcu się przed nim otworzyła, czy rozpaczać razem z nią z powodu przykrych przeżyć. Było mu niemniej ciężko niż jej. - Wszystko będzie dobrze - odetchnął głęboko, układając w głowie kolejne zdania. - Poradzimy sobie, obiec...
- Nic nie możesz mi obiecać - jęknęła głosem stłumionym przez jego ramię - Lekarze powiedzieli, że uszkodzenia są poważne. W najgorszym wypadku mogę nigdy nie odzyskać pamięci. Nic, nic nigdy nie będzie dobrze.
Zamilkł. Pozwolił by dalej wypłakiwała się w jego koszulkę. Nie przerywał jej nawet na moment, czując, że należy się jej chwila wytchnienia od natrętnych myśli. Przecież płacz jest najlepszym sposobem na oczyszczenie organizmu ze zmartwień, złych i uciążliwych myśli. Nie chciał jej w tym przeszkadzać. Emocji było wystarczająco dużo jak na pierwszy raz. Uspokoiła się dopiero po pół godzinie.
- Polecałbym Ci znowu zasnąć albo chociaż się zdrzemnąć - mruknął cicho - Nie sprzyja Ci wczesne wstawanie.
Uśmiechnęła się przez łzy nadal stojące w oczach. Przymknęła powieki i opadła na oparcie kanapy.
- Nie zasnę już - westchnęła cicho - Spróbuję przeżyć ten dzień do końca.
Poderwał się szybko z kanapy i drapiąc się po karku, zaczął przechadzać się po pokoju tam i z powrotem. Znowu bił się z myślami, próbował ułożyć plątaninę słów w sensowne zdanie.
- Może teraz ty chcesz mi coś powiedzieć? - zapytała opanowanym głosem - Miotasz się jak szatan.
Westchnął głęboko i kucnął przed nią.
- Właściwie to już dawno miałem Ci powiedzieć, ale różne rzeczy się działy - wyjaśnił spokojnie - Chciałem powiedzieć, że twoje świąteczne życzenia się spełniają. - potarł dłonią czoło - To dziwne, że muszę powiadamiać Cię o tym, że mam dziewczynę.
- Masz dziewczynę? - pisnęła
- A to coś dziwnego? - zmarszczył brwi - Za kogo ty mnie uważasz?
- Nie! Przepraszam, nie o to chodzi. Po prostu nigdy mi nie mówiłeś o tym, że kogoś masz.
- Racja. Teraz mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiał tego robić - westchnął.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - uderzyła go lekko w ramię, uśmiechając się kolejny raz.
- Nie byłem pewny. Myślę, że teraz już nic się w tym temacie nie zmieni. Ma na imię Karolina i jest tylko o rok młodsza.
Niemożliwe. Sama nie była w stanie sobie tego racjonalnie wytłumaczyć jak szybko od stanu totalnego załamania, rozpaczy można przejść do euforii wywołanej tylko kilkoma zdaniami młodszego brata, który miał znacznie więcej szczęścia niż ona.


Pierwszy raz od kilku dni pogoda była warta tego, aby wyjść z domu. Promienie słońca obijały się od cienkiej warstwy śniegu na ziemi, oślepiając przechodniów. Poprawiła szalik owijający jej szyję, po czym wbiła dłonie w kieszenie płaszcza. Mętnym wzrokiem patrzyła przed siebie, układając w głowie plan na kolejne godziny tego dnia. Jędrzej proponował jej pozostanie z nim na treningu, ale ograniczyła się tylko do odprowadzenia go pod drzwi hali. Znowu potrzebowała chwili samotności na kanapie w salonie, wpatrując się w czarny ekran telewizora. Zamyśliła się do tego stopnia, że nie usłyszała jak ktoś woła do niej po imieniu.
- Aniela!
Odwróciła głowę w stronę uliczki prostopadłej do tej, po której szła. Zdezorientowana rozejrzała się dokładniej i dopiero po chwili zauważyła jednego z kolegów Jędrzeja, idącego w jej stronę.
- Cześć - przywitał się z uśmiechem, oddychając głęboko.
- Cześć - odparła - Przepraszam, zamyśliłam się.
- Idziesz może na trening? - zapytał, unosząc jedną brew do góry.
- Właśnie stamtąd wracam - wyjaśniła - Odprowadziłam Jędrka pod drzwi.
- Może teraz odprowadzisz mnie? I wpadniesz przy okazji na halę, po podglądasz nas? - zaproponował, szeroko się uśmiechając.
- Karol, chyba jednak zrezygnuję. Jestem pewna, że sam trafisz - westchnęła, spuszczając wzrok na swoje buty.
- Och, nie daj się prosić - zaśmiał się, biorąc ją pod ramię i skręcając w stronę hali. - Przy okazji musimy pogadać.
Serce zabiło jej mocniej.
- Czy coś się stało? - zapytała, spoglądając na niego kątem oka. Musieli wyglądać komicznie. On ze wzrostem ponad 2 metry, a ona ledwo sięgając metra siedemdziesięciu.
- Skąd - odparł - Chciałem się upewnić czy będziesz z nami we wtorek?
- We wtorek? - zapytała zdziwiona - Gdzie mam z wami być we wtorek?
- Jędrek nic Ci nie powiedział? - dopytał, a ona pokręciła przecząco głową - A to niedobry Jędruś, co za braciszek. We wtorek jest Sylwester, Anielko. Świętujemy koniec roku i z hukiem witamy nowy.
- I ja mam z wami iść na Sylwestra? - otworzyła szeroko oczy, omal nie potykając się o własne nogi.
- W rzeczy samej - ujął ją mocniej za ramię - Najpierw musimy opieprzyć Jędrusia, bo nic Ci nie powiedział.
- Ale przecież to będzie pewnie wasza klubowa impreza.
- Wpadniesz z Jędrusiem, swoim braciszkiem - zauważył, trącając ją lekko łokciem.
- Jędrek idzie z dziewczyną - uśmiechnęła się na samą myśl ich porannej rozmowy.
- Naprawdę? - zmarszczył czoło intensywnie myśląc - I tak Cię zapraszamy. Nie daj się prosić po raz kolejny.
Otworzył przed nią drzwi na halę i wprowadził do środka.
- Zastanowię się...
- I tak wiem, że przyjdziesz. My mamy swoje sposoby, żeby wszyscy uczestnicy dopisali - mrugnął do niej okiem i skręcił w boczny korytarz - Teraz muszę Cię już zostawić. Chyba wiesz jak wejść na trybuny? - zaśmiał się i zniknął za kolejnymi drzwiami.
Westchnęła głęboko, kierując się w stronę trybun.


Jędrzej pomógł jej w doborze sukienki na ostatnią noc roku. Wybór padł na granatową kreację z srebrnymi, ozdobnymi plecionkami. W ciągu półtorej godziny była już gotowa do wyjścia, natomiast środkowy miotał się po mieszkaniu, nie wiedząc, za co najpierw się zabrać.
- Dlaczego tak wariujesz? - zapytała, gdy wszedł do salonu z dwoma koszulami i bordową muszką.
- Bo zaraz ma przyjść Karolina - odparł, wychodząc z pokoju. Stanął przed lustrem na korytarzu i przykładał do siebie koszule, za każdym razem przechylając głowę w inną stronę.
- Naprawdę? - pisnęła z zachwytem.
- Naprawdę. Serio nie wiem dlaczego jesteś z tego powodu w stanie euforii.
- Cieszę się spotkaniem z twoją dziewczyną. Pierwszą, którą poznam!
Westchnął głęboko, chowając się w łazience. Minęło niespełna dziesięć minut, gdy zabrzmiał dzwonek. Jędrzej wystrzelił ze swojego pokoju jak z procy, a ona wstała szybko z kanapy i przygładziła sukienkę. Była prawdopodobnie tak samo zestresowana jak jej brat. Wyjrzała zza futryny i uśmiechnęła się pod nosem, widząc jak oboje witają się czule w progu. Otrząsnęła się szybko i wyszła z salonu. Stała przed nią wysoko szatynka z kręconymi włosami i niebieskimi oczami, ubrana w delikatnie przylegającą do ciała bordową sukienkę.
- Cześć, jestem Aniela - przedstawiła się, podając jej rękę. Dziewczyna odwzajemniła jej gest z szerokim uśmiechem.
Zerknęła kątem oka na Jędrzeja, który stał blady jak ściana przy komodzie.
- Wszystko w porządku? - skierowała pytanie w stronę brata, a ten kiwnął głową.
- Idziemy? - zapytał, zapinając guziki marynarki.
Obie kiwnęły głową i narzuciły na ramiona ciepłe płaszcze. Blondynka zabrała torebkę z wieszaka i wyszła na klatkę. Przy dziewczynie Jędrzeja czuła się mała i cicha jak myszka. Nie miała ani długich nóg ani długich włosów, ani na pewno tak ładnych rysów twarzy. Westchnęła głęboko, wsłuchując się w stukot obcasów swoich butów. Umówili się, że pojadą samochodem, lecz jeśli Jędrzej wypije zbyt dużo będę musieli wrócić na piechotkę, chyba że znajdzie się dobra dusza, która odstawi ich z powrotem do domu. Klub sylwestrowy znajdował się kilka ulic dalej od ich miejsca zamieszkania.
Gdy dotarli na miejsce, poczuła się przytłoczona ilością ludzi, którzy stali przed wejściem. Była pewna, że w środku jest ich co najmniej cztery razy więcej. Ze sztucznym uśmiechem na ustach ruszyła w stronę wejścia razem z Karoliną i Jędrkiem. Oddali swoje płaszcze i ruszyli w poszukiwaniu stołu dla zawodników Skry i ich partnerek. Z chwilą, gdy usiadła przy stole, poczuła się jak piąte koło u wozu. Praktycznie wszyscy byli z ,,kimś". Po kilku minutach zadumy postanowiła nie zwracać uwagi na to, że była sama i bawić się tak, by nie sprawić Jędrzejowi przykrości ani kolejnych powodów do zmartwień.
Światła przygasły, gdy na sali rozbrzmiała wolniejsza i spokojniejsza muzyka. Delikatne dźwięki unosiły się w powietrzu, będąc ukojeniem dla duszy. Spięte mięśnie powoli się rozluźniły, powodując wydobycie się z krtani przeciągłego westchnienia.
- Czekasz na mnie?
Odwróciła się zlękniona, słysząc nad sobą głos. Spostrzegła nonszalancko opartego o kanapę Argentyńczyka, który uśmiechał się do niej z błyskiem w oku. Wróciła do swojej poprzedniej pozycji, prychając cicho pod nosem.
- Gdzie Jędrzej? - zapytał, obchodząc kanapę dookoła i przysiadając się tuż obok niej. Niechcący dotknął kolanem jej kolana, co spowodowało falę delikatnych dreszczów na ciele.
- Tańczy - odparła, spoglądając na pełną salę ludzi, przytulonych do siebie.
- Nie z Tobą? - uśmiechnął się zawadiacko.
- Do takich piosenek nie tańczy się z rodzeństwem.
- W takim razie zatańcz ze mną - zaproponował z uśmiechem, łapiąc ją lekko za dłoń.
Otworzyła szerzej oczy z wrażenia.
- Przecież nie jesteśmy razem - mruknęła, próbując ratować się wszelkimi możliwymi sposobami przed tańcem z Latynosem.
- Nie musimy być razem, by ze sobą zatańczyć. Poza tym nie jestem też twoim bratem, Aniele. - wstał z kanapy, ciągnąc ją delikatnie za rękę - Zrób mi tę przyjemność i zatańcz ze mną.
Poczuła żołądek gdzieś w okolicy gardła, gdy prowadził ją między tańczącymi. Nogi miała jak z waty, a serce łomotało jej w piersi, on natomiast nic sobie z tego nie robił i muskał kciukiem skórę jej dłoni. Przystanął na środku sali, gdzie zrobiło się trochę więcej miejsca.
- Tu? Na środku? - zapytała, podchodząc do niego nieco bliżej.
- W ciemności nikt Cię nie zauważy - odpowiedział spokojnie, zniżając głos do szeptu. - Sam mam problem, by Cię dostrzec.
Złapał ją za drugą dłoń, czując delikatne jej drżenie. Wszystkie myśli przychodzące mu wówczas na myśl postanowił zatrzymać dla siebie. Nie chciał jej dodatkowo krępować. Widział jak lekko załamują się pod nią kolana. Był w toku przemyślań, gdy poczuł jej rękę na swoim ramieniu. Spojrzał na nią zaskoczony, lecz szybko się zreflektował i umieścił swoją dłoń w zagłębieniu jej talii, przyciągając ją delikatnie do siebie. Naparła na niego ciałem, niemal całkowicie sztywniejąc.
- Wolnego nie da się tańczyć na odległość - mruknął gdzieś około jej ucha, stawiając pierwszy krok w tańcu. Zrobił takich niewiele, może trzy, gdy poczuł jak lekko nadeptuje mu na stopę. Jęknęła cicho, opierając się czołem o jego ramię.
- Przepraszam - wydukała - Jestem poddenerwowana.
- Widzę - uśmiechnął się ciepło. - Chociaż nie masz się czym denerwować, a przynajmniej nie powinnaś.
Próbowała zdjąć dłoń z jego ramienia, lecz on natychmiast ją złapał.
- Poczekaj - szepnął. Wróciła dłonią na poprzednie miejsce położenia i spojrzała na niego wyczekująco. - Zamknij oczy.
- Co? - zareagowała gwałtownie.
- Proszę Aniele, zamknij oczy - z chwilą wahania wykonała jego polecenie. - Daj się poprowadzić.
- Przecie...
- Nie mów tyle - zastrzegł ją, podtrzymując ją stabilniej w pasie.
Zgryzła policzki od środka, czekając na jego ruch. Omal nie pisnęła z zachwytu, gdy bez żadnej kraksy udało im się przetańczyć pierwszą sekwencję kroków. Otworzyła oczy i spojrzała na kołnierzyk jego koszuli oraz dwa guziczki rozpięte pod szyją. Czuła jego myśli w tańcu, dlatego z coraz mniejszym problemem dotrzymywała mu kroku. Muzyka ucichła, a światło rozbłysło, oślepiając tańczących. Delikatnie wyswobodziła się z jego objęć.
- Dziękuję - mruknęła, chcąc wrócić na swoje miejsce na wygodnej kanapie.
- Zaczekaj - zawołał za nią cicho, znowu łapiąc za dłoń. - Jeśli myślisz, że dam ci tak po prostu odejść po połowie piosenki to się mylisz, Aniele.
- Jeszcze jedna?
- Zrób mi tę przyjemność.
Otworzyła usta by coś powiedzieć, lecz przerwała jej głośna muzyka płynąca z głośników. Wokół nich wszyscy zaczęli natychmiast pląsać.
- A więc?
- Niech będzie moja strata - westchnęła.
- Strata? - zmarszczył czoło - Taniec ze mną ma być twoją stratą? Ugodziłaś mnie tym prosto w serce.
- Nicolas... - szepnęła.
- Zaraz, co? - pochylił się nad nią - Czy ja właśnie usłyszałem swoje pełne imię w twoich półotwartych teraz i różowych ustach?
- Nicolas, czy możemy w końcu zatańczyć?
- Z moją największą przyjemnością - uśmiechnął się i pochylił do przodu, składając delikatny pocałunek na jej bladej dłoni.
W momencie tańca poczuła nieograniczone zasoby radości zaszufladkowane gdzieś głęboko w jej ciele. Napływ pozytywnych emocji wywołał szeroki uśmiech na jej twarzy i przyspieszone bicie serca. Tańczyła tak jak zagrał jej brunet. Obracała się, kiedy tylko tego chciał, pląsała wokół niego przesuwając ręką po jego koszuli. Przy kolejnym obrocie w jej głowie pojawił się zamglony obraz. Jej obraz. Miała na nim nie więcej niż dwadzieścia lat i robiła dokładnie to samo co teraz. Po chwili zastanowienia zepchnęła tę myśl na drugi plan, postanawiając skupić się na tym, co teraz. Piosenka skończyła się wraz z delikatnym opadnięciem blondynki na ciało bruneta. Oddychała głęboko,opierając czoło o jego klatkę piersiową. Obejmował ją ramionami w pasie, spoglądając nań co chwila i szeroko się uśmiechając.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze tańczysz - zauważyła, wracając z nim do stołu.
- Wierz mi, ja też nie wiedziałem - mrugnął do niej okiem - To chyba twoja zasługa.
- Moja? Omal Cię nie stratowałam - speszyła się - Nadal jest mi głupio.
- Przecież jestem cały i zdrowy - zaśmiał się - Nie powinnaś się zamartwiać. Choćby dlatego, że pięknie wyglądasz, gdy się uśmiechasz.
Spojrzał na nią zakłopotany, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Otworzył usta, by przeprosić ją za śmiałość, lecz ona mu przerwała, uśmiechając się szeroko.
- Tak mam się uśmiechać? - zapytała ze śmiechem
- Zdecydowanie. Przez całe życie - odparł
Kłopotliwą wymianę zdań, przerwał im Jędrzej. Porwał ją do tańca, gdzieś z boku sali, tam, gdzie czuła się najlepiej.

Nastało końcowe odliczanie. Wzięła kieliszek z szampanem od kelnera ze srebrną tacą. Nie powinna pić alkoholu, nigdy nie lubiła tego robić, lecz nastał dzień i godzina, w której Jędrzej nie przebaczyłby jej nie wypicia razem z nim tego jednego kieliszka.
- PIĘĆ!
- CZTERY!
Rozejrzała się dookoła. Kilka metrów od nich zauważyła resztę zawodników Skry Bełchatów. Zwłaszcza tego, który od dwóch godzin skutecznie mąci jej w głowie, mimo że od tamtego momentu nie widziała się z nim oko w oko.
- DWA!
Spojrzała w niebo, które wybuchło na kolorowo.
- SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Odwróciła się w stronę Jędrzeja, lecz ten już tulił do siebie swoją dziewczynę. Uśmiechnęła się pod nosem i postanowiła zanurzyć usta w strzelającym napoju. Była w połowie drogi do ust, gdy postanowiła rozejrzeć się dookoła. Zawodnicy Skry pomieszali się między sobą. Wytężała wzrok ze wszystkich sił, ale nigdzie tym razem nie dostrzegła ciemnowłosego rozgrywającego.
Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w pasie i odciąga lekko do tyłu.
- Szukałaś mnie? - usłyszała szept przy uchu, a kieliszek, który trzymała, wypadł jej z dłoni i roztrzaskał na tysiące drobnych kawałeczków. Teraz będzie musiała zapłacić.
- Mógłbyś mnie nie straszyć? - fuknęła na niego, czując jakoby serce miała zaraz wyrwać się z jej piersi.
- Przepraszam. Chciałem Ci tylko życzyć Szczęśliwego Nowego Roku...
- I zawału.
- Też - zaśmiał się. Trzepnęła go lekko w ramię.
- Nie czujesz się przypadkiem zbyt pewny siebie wobec mnie? - zapytała, patrząc mu w oczy.
- Niezbyt. Byłbym bardziej, gdybyś w końcu przestała się izolować. I tego też Ci życzę. Mniej izolacji.
- Jesteś okropny.
- To moje drugie imię - odparł, mrugając do niej okiem. - Myślisz, że możemy teraz zostać przyjaciółmi?
- Teraz chcesz bezkarnie mnie napastować? - zapytała, wbijając palec wskazujący prosto w jego pierś.
- Czy ja cię kiedykolwiek napastowałem? Wstydziłabyś się tych słów. Chciałem tylko i wyłącznie się tobą zaopiekować, bo byłaś i nadal jesteś bardzo bezbronna.
- Nicolasie Uriarte, wcale nie jestem taka bezbr...
- Jestem oszołomiony, gdy zwracasz się do mnie pełnym imieniem - westchnął, przerywając jej w pół zdania. - Czy teraz jako przyjaciel mogę Cię pocałować?
Otworzyła szeroko oczy, patrząc na niego zaskoczona.
- W policzek, ty świntuchu! - dodał ze śmiechem.
Zanim zdążyła się zorientować poczuła jego usta na swoim policzku.
- Teraz w końcu mogę wracać do domu.
- Jesteś niemożliwy - pokręciła głową ze śmiechem
- Wiem. Dlatego idealnie się komponujemy. Ja jestem niemożliwy, a ty zbyt możliwa na moją niemożliwość.

Siedziała przy barze na obracanym krzesełku, wystukując palcami znany sobie rytm na blacie. Czekała na drinka dla Karoliny, która gdyby mogła sama by po niego przyszła, lecz Jędrzej niespodziewanie porwał ją na parkiet i nie zamierzał puścić przez kolejne kilka piosenek. Była szczęśliwa zarówno tak jak on, cieszyła się, że znalazł sobie kogoś z kim na razie wspaniale się dogadywał. Barman postawił przed nią kieliszek z kolorowym napojem, za co uśmiechnęła się do niego wdzięcznie. Zeskoczyła radośnie z krzesełka i natychmiast stanęła jak wryta. Czuła jak kieliszek wyślizguje się z jej dłoni, lecz przytrzymała go drugą ręką w ostatniej chwili. Poznała te diabelskie oczy, których niegdyś koloru nie potrafiła odgadnąć. Poznała te czarne, nonszalancko rozwichrzone włosy. Poznała te usta, które kiedyś mówiły do niej same piękne rzeczy. Poznała go. Swojego kata, człowieka, który założył jej psychiczne kajdany. Spojrzał na nią zaskoczony, tak samo jak ona na niego.
- Aniela?
- Niestety nie, musiał mnie pan z kimś pomylić - odpowiedziała spanikowana, próbując zaprzestać drżenia jej ciała, a w szczególności rąk, które zaczynały ją zdradzać.
- Nie zgrywaj się - syknął, po czym uśmiechnął się łagodnie i wyciągnął dłoń w jej stronę. - Wszędzie poznałbym tę twoją idealną twarzyczkę.
- Proszę. Mnie. Nie. Dotykać! - wycedziła hardo przez zaciśnięte zęby.
- Zaskoczyłaś mnie - roześmiał się pod nosem jak gdyby nigdy nic.
- Nie wiem o czym pan mówi. Proszę dać mi spokój! - powiedziała donośnym głosem, tak, aby zwrócić uwagę osób znajdujących się dookoła nich.
Czuła jak kolana uginają się pod nią ze strachu. Chwyciła mocniej kieliszek i wyminęła mężczyznę bez słowa. Ten jednak nie dawał za wygraną. Złapał ją mocno za łokieć i przyciągnął do siebie.
- Posłuchaj...
Nie dokończył, bo blondynka gwałtownym ruchem ręki wylała na niego zawartość naczynia. Brunet przeklął pod nosem, puszczając ją wolno i wycierając dłońmi twarz. Z lękiem w oczach uciekła sprzed jego oblicza, lecz jeszcze przez długi czas słyszała jak woła za nią, że ją znajdzie. Lawirowała między stolikami, przepychała stojących obok nich ludzi, by w końcu dotrzeć do własnego stołu. Jędrzej siedział uśmiechnięty, słuchając słów, które Karolina szeptała mu do ucha. Podbiegła do niego i przysiadła na krzesełku obok, stwarzając pozory. Naprzeciwko nich siedział rozgrywający i wpatrywał sie w nią uważnie.
- Źle się czuję - jęknęła, opierając się całym ciężarem ciała o stół. Wzięła głęboki wdech i wypuściła go ze świstem.
- Chcesz wrócić do domu? - zapytał środkowy, nachylając się do niej.
- Tak - kiwnęła głową - Ale spokojnie, wrócę sama. Nie będę wam psuła zabawy.
- Chyba żartujesz, nigdzie Cię samej nie puszczę - oburzył się i spojrzał szybko na swojego kolegę po przeciwnej stronie stołu. - Poproszę Nicolasa, żeby z Tobą wrócił. Zdaje mi się, że on nic nie pił.
Wstał szybko od stołu i przemieścił się do rozgrywającego. Tępym wzrokiem patrzyła przed siebie, nie zwracając uwagi na nic, co dzieje się wokół niej. Z utęsknieniem czekała na powrót do domu i zamknięcie się w swoim pokoju na siedem spustów. Poczuła jak ktoś dotyka jej ramion i poderwała się szybko do góry, gotowa zaatakować.
- Wracamy? - zapytał rozgrywający.
Pokiwała głową i nie żegnając się z resztą towarzystwa, ruszyła szybko do szatni po płaszcz. Zarzuciła go na ramiona i zdenerwowana czekała na pana Uriarte, który gawędził sobie z panią od szatni. Dopiero po kilku minutach wrócił do niej i poprowadził do samochodu, stojącego na zewnątrz. Co rusz oglądała się niepewnie za siebie.
- Nie wyglądasz na osobę, która źle się czuje.
Spiorunowała go wzrokiem i zapięła pas bezpieczeństwa. Ruszył z parkingu i wyjechał na pustą ulicę.
- Nie boisz się, że wywiozę Cię gdzieś za miasto? - zapytał, skręcając gwałtownie w prawo.
- Chcę tylko wrócić do domu, proszę - szepnęła słabo, trzymając się kurczowo siedzenia.
Po dosłownie trzech minutach stanęli pod blokiem Maćkowiaków. Zabrała wszystkie swoje rzeczy i wyszła z samochodu, nie oglądając się na swojego towarzysza. Otworzyła drzwi do budynku i wbiegła po schodach na trzecie piętro. Brunet dzielnie dotrzymywał jej kroku aż do wejścia do mieszkania. Zostawiła przed nim otwarte drzwi, przez które przeszedł niepewnie.
- Chyba też wrócę już do domu - powiedział głośno - Wykonałem swoje zadanie. Dobranoc.
- Zaczekaj! - krzyknęła, wybiegając roztrzęsiona na korytarz. - Nie zostawiaj mnie teraz samej, proszę.
Zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy. Zamknął drzwi wejściowe na zamek i po chwili zawahania zdjął z siebie klubową kurtkę.
- Wszystko w porządku? - zapytał, wchodząc do kuchni, gdzie blondynka drżącymi dłońmi próbowała otworzyć torebkę z herbatą.
- Tak - wzruszyła ramionami, wyjmując kubki z szafki, które zaraz potoczyły się po blacie i spadły na podłogę. Dziewczyna odskoczyła szybko do tyłu i popatrzyła na swoje dzieło. Całe szczęście nie rozpadły się na kawałki. Podniosła je i z westchnieniem postawiła na blacie, tym razem znacznie dalej od siebie. Brunet przerwał jej, gdy wyciągnęła rękę po czajnik z wrzącą wodą.
- Ja to zrobię - zaoferował. Zalał herbatę gorącą wodą i spojrzał na dziewczynę kątem oka. - Jesteś pewna, że chcesz herbaty? Boję się, że się oparzysz.
- Nie jestem niedojdą.
- Wcale tak nie uważam. Po prostu się martwię. - westchnął i zaniósł oba kubki do jej pokoju.
Zgasiła światła w pozostałej części mieszkania i podreptała cicho za rozgrywającym. Zamknęła drzwi i zapaliła lampę przy łóżku. Wychwyciła jego zakłopotane i jednocześnie nerwowe spojrzenie.
- Przepraszam, już wiem, co sobie pomyślałeś - zreflektowała się, zapalając światło u sufitu.
- Nic sobie nie pomyślałem.
- Nie musisz kłamać - uśmiechnęła się.
- To tylko naginanie rzeczywistości - wyjaśnił, rozsiadając się wygodniej w fotelu. W ciążącym im milczeniu delektowali się czarną herbatą. Żadne z nich nie miało odwagi, by jako pierwsze ponownie zabrać głos. Na zmianę mierzyli się wzrokiem, parskając cichym śmiechem. Spojrzała na zegarek przy łóżku, który wskazywał dwadzieścia pięć minut po drugiej. Wypiła herbatę i odstawiła kubek na szafkę nocną.
- Jak długo chcesz zostać? - zapytała cicho, pocierając oczy.
- Dopóki mnie stąd nie wyrzucisz - odpowiedział, przechylając głowę na prawo.
- Zostań do rana - poprosiła i zamknęła oczy na kilka sekund.
- Aniela, czy coś się stało? Byłaś przerażona przed naszym wyjściem. - zapytał, zmieniając pozycję w fotelu. - Tylko kłamstwa o twoim złym samopoczuciu zachowaj dla siebie. Jędrzejowi możesz mydlić oczy, choć nie powinnaś.
- Nic się nie stało, wszystko jest dobrze - westchnęła. - Gdzie chcesz spać?
- Boisz się? - zapytał
- Czy to pytanie ma związek z tym, gdzie chcesz spać?
- Zasadniczy. Jeśli się czegokolwiek boisz zostanę w tym pokoju. Na tym fotelu, niech już stracę. - wyjaśnił.
Uśmiechnęła się do niego spod półprzymkniętych powiek. Zgasiła światło wyciągnięciem ręki i zagrzebała się w miękkiej pościeli. Zasnęła w dosłownie kilka minut. Z oddali patrzył jak układają się jej rysy twarzy, gdy śpi. Światło księżyca wpadające przez żaluzje oświetlało jej czoło, usta i wyciągniętą do przodu dłoń. Tej nocy sprawiła mu tyle radości, której nie był w stanie wyrazić słowami. Po kilku minutach zasnął, rozmyślając o jej oczach, błyszczących w ciemności, gdy tańczyła z nim pierwszy raz.

Przebudził się gwałtownie, czując czyjąś dłoń nakrywającą jego. Otworzył oczy i spojrzał na blondynkę, pochylającą się nad nim. Serce biło mu jak szalone.
- Przestraszyłaś mnie - szepnął zaspanym głosem.
- Przepraszam - bąknęła, wzruszając niewinnie ramionami. - Nie powinnam była pozwolić zasnąć Ci na tym fotelu. Przecież rano wszystko będzie cię bolało.
- Wszystko jest dobrze, naprawdę. Idź spać, Aniele - mruknął, przekręcając głowę na drugą stronę.
- Chodź - wzięła głęboki wdech. - Wiem jak to głupio zabrzmi, ale chodź spać ze mną...
- To nie brzmi głupio, tylko dwuznacznie - zaśmiał się cicho i podniósł obolały z fotela. W głębi duszy cieszył się z propozycji blondynki. Przynajmniej nie będzie sparaliżowany jutro rano, chociaż wiedział, że długość jej łóżka nie spełnia odpowiednich dla niego standardów. Położył się obok niej i odetchnął z ulgą.
- Tylko pamiętaj, że...
- Tak, wiem. Jędrzej mnie zabije, jeśli będę chciał cię choćby tknąć palcem. Nie mam nawet takiego zamiaru - pokręcił przecząco głową - Wolę wyjść stąd żywy. A teraz idź spać.
Spojrzała na niego spod ciemnych rzęs i z uśmiechem wtuliła się w poduszkę.
- Aniela... - zaczął cicho. Mruknęła coś na potwierdzenie, że słyszy jego słowa. - Czy mogę zdjąć koszulę i pasek od spodni?
- Mhm, konsekwencje wezmę na siebie.
- Nie będzie żadnych konsekw...
Wyciągnęła rękę do przodu i zasłoniła mu usta dłonią.
- Dobranoc.

Świat się kończy: ja dodałam rozdział, a Uriarte założył Instagrama.

piątek, 3 kwietnia 2015

Maskarada ósma

Od jutra mieli zacząć ostre, poświąteczne treningi, by dobrze przygotować się do rozgrywek klubowych, a także ćwierćfinałów Pucharu CEV. Dlatego zaraz po przyjeździe z Argentyny do Bełchatowa, do swojego mieszkania, zostawił w kącie swoją walizkę i rzucił się na kanapę. Kilka minut później doczłapał się Conte i zamknął drzwi na siedem spustów. Dobrze im było w domu, w Argentynie. Od dawna tęsknili za swoimi rodzinami i przyjaciółmi z czasów szkolnych. Obaj ze swoimi rodzinami spędzili wspólnie pierwszy dzień świąt. Święta w Argentynie zasadniczo różniły się od tych w Polsce. Choćby dlatego, że tutaj śnieg padał jak szalony, mróz szczypał w policzki, a wiatr chłostał ze wszystkich stron.
- Nico, skoczyłbyś do Jędrzeja? - zapytał Conte, splatając dłonie na karku.
- Po co? - burknął w poduszkę.
- Po grę na PlayStation - odpowiedział - Już dawno chciałem ją od niego pożyczyć.
- Nie możesz iść sam? - westchnął, spoglądając na przyjaciela kątem oka.
- Nie, bo ja idę po zakupy - poderwał się szybko do góry i powędrował do kuchni. - Pusta lodówka! - zawołał - Z resztą może spotkasz swoją dziewczynę.
- Ona nie jest moją dziewczyną - podparł się na łokciu i wbił spojrzenie w stolik, stojący pośrodku pokoju. - Nie chcę się z nią spotkać.
- Dlaczego? Odpuściłeś sobie? - dopytywał przyjmujący.
- Chyba tak. Nie. Nie wiem - mruknął cicho. Sam już nie był pewien, nie wiedział, co ma zrobić. Nie miał pojęcia, czy dobrze robi, narzucając się jej, skoro wysyłała mu jasne sygnały, iż nie potrzebuje jego pomocy. Nie chce niczyjej pomocy.
- Pokłóciliście się przed wyjazdem?
- Nie! O jaką grę chodzi? - zapytał zniecierpliwiony, podrywając się z kanapy.
Chwilę potem stał na klatce schodowej, chowając klucze do mieszkania w kieszeni kurtki. Zbiegł po schodach i wyszedł przed blok. Padający deszcz stworzył gigantyczne warstwy błota pośniegowego na chodnikach, który pod żadnym pozorem nie napawał optymistyczną myślą. Westchnął głęboko i ruszył przed siebie. Zrezygnował z jazdy samochodem, nie miał na to ochoty po długiej podróży w trybie siedzącym z Argentyny. Teraz najchętniej położyłby się spać, ale dostał ważną misję od przyjaciela. Plątał się między ulicami, aż w końcu znużony stanął pod blokiem Maćkowiaków. Nie dotknął nawet guzika domofonu, gdy ciężkie drzwi otworzyły się gwałtownie. Odskoczył natychmiast i złapał za klamkę. Z klatki wyszła starsza kobieta, ciągnąca za sobą wózek na zakupy. Kiwnęła mu głową i powoli ruszyła w stronę najbliższego sklepu. Wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Maleńka świetlówka natychmiast rozżarzyła się w rogu, oświetlając niewiele wokół siebie. Ruszył na górę, przeskakując co dwa schodki. Zatrzymał się na trzecim piętrze i odetchnął głęboko. Wcisnął dzwonek i czekał. Po minucie zrobił to ponownie. Oparł się o ścianę i zapukał mocno. Znowu zero odzewu. Przycisnął ucho do drzwi, lecz nic nie usłyszał. W myślach przeklinał na Facundo, że posłał go prawie na drugi koniec miasta, by ostatecznie mógł pocałować klamkę. Mógł przynajmniej zadzwonić do środkowego i zapytać, czy będzie w domu. Zrezygnowany nacisnął klamkę, kierując się w stronę schodów, lecz drzwi ustąpiły. Otworzył szeroko oczy, stojąc jak słup na środku korytarza. Potrząsnął gwałtownie głową i odepchnął delikatnie drzwi.
- Hej! Jest tu ktoś?!
W mieszkaniu rodzeństwa było jasno i cicho jak zawsze. Nie dostrzegł nawet śladu czyjejś obecności. Wyciągnął telefon, by zadzwonić do Jędrka i poinformować go o zaistniałym fakcie, ale z głębi mieszkania dobiegł do niego dźwięk cichego płaczu. Cichutko zamknął za sobą drzwi i skierował się w stronę kuchni.
Blondynka na klęczkach przemierzała pomieszczenie, wycierając podłogę ręcznikami papierowymi. Co chwila przystawała, by otrzeć policzki wierzchem dłoni.
- Coś się stało? - zapytał cicho. Gwałtownie podniosła głowę do góry i spojrzała na niego wystraszona. Twarz miała pobrudzoną czymś czerwonym. - Co to jest? - zapytał ponownie coraz bardziej zdziwiony, mażąc palcem w bordowej cieczy na płytkach. Domyślał sie już najgorszego, choć takie myśli w ogóle nie powinny pojawić się w jego głowie.
- Sok - szepnęła, pociągając nosem. Wyrzuciła szmatkę do kosza i ponownie pochyliła się nad płytkami. Złapała za szufelkę i zmiotkę, po czym mozolnie zaczęła sprzątać podłogę.
- Potrzebujesz pomocy?
Zignorowała jego pytanie i odrzuciła od siebie dotychczasowe narzędzia pracy. Rozejrzał się niewinnie dookoła. Przecież wiedział, że jego obecność jest jej teraz bardzo nie na rękę. A zbędne pytania doprowadzają do załamania nerwowego. Tym bardziej, że zaproponował jej pomoc, której ona nie chce. Brzydzi się nią, jakby była czymś przeklętym. A to przecież miłosierdzie, chęci dobrego serca. Ściągnął kurtkę z ramion, cały czas stojąc w progu kuchni. Z zadumy wywołał go cichy pisk dziewczyny. Przeniósł na nią swój wzrok. Trzymała swoją rękę przy twarzy i ze łzami w oczach patrzyła, jak ta powoli zmienia się w jedną krwawiącą ranę. Zbladła. Zacisnęła żeby, powstrzymując mdłości i odchyliła się do tyłu, opierając o szafkę kuchenną. Ze wszystkich sił próbowała nie myśleć o krwi. Obraz przed oczami na przemian robił się biały i czarny.
- Hej! Tylko mi tu nie mdlej! - powiedział głośno i doskoczył do niej jednym susem. Widziała jedynie zarys jego postaci, kucającej przed nią. Dotknął jej ramienia i potrząsnął delikatnie. Kciukiem uniósł podbródek i spojrzał w półprzytomne jasne oczy.
- Chodź - wyszeptał. Jedną ręką złapał ją za łokieć, a drugą oplótł wokół talii i podniósł delikatnie do góry. Każdy gwałtowny ruch skutkowałby utratą przytomności.
- Niedobrze mi - wyjęczała, opadając na niego całym ciężarem ciała. W zdrową rękę podał jej butelkę wody i zdjął nakrętkę.
- Oddychaj głęboko - rozkazał miękko, kierując się wraz z nią w stronę łazienki. Posadził ją na brzegu wanny i rozejrzał dookoła, nie wiedząc za co najpierw się zabrać.
- Zaraz umrę - mruknęła, opierając bolącą głowę o ścianę. Przed oczami nadal jej jaśniało, jednak nie tak jak wcześniej.
- Od tego się nie umiera - wyjaśnił, patrząc na nią uważnie - Masz gdzieś pęsetę?
Wskazała mu odpowiednią szufladę. Chwilę potem klęczał przed nią, trzymając w jednej ręce pęsetę, a w drugiej jej dłoń. Wyciągał ostrożnie odłamek po odłamku. Ręka krwawiła coraz bardziej. Widział jak blondynka coraz mocniej zaciskała zęby z bólu i poniekąd mdłości.
- Jeśli chcesz, możesz się przy mnie rozpłakać - mruknął, zgrabnie operując pęsetą.
Jęknęła, czując jak śniadanie podjeżdża jej do gardła. Oddychała przez zaciśnięte mocno żeby. Nie zorientowała się w którym momencie rozgrywający podniósł ją do góry i pomógł oprzeć się o umywalkę. Podłożył jej rękę pod strumień chłodnej wody. Odetchnęła z ulgą.
- Już po krzyku. Prawie.
Umysł oczyścił się jak za dotknięciem różdżki. Przymknęła lekko oczy i wzięła kilkanaście głębokich oddechów, by rozluźnić spięte, zdenerwowane ciało. Dopiero po kilku minutach rozeznała się w swojej sytuacji. Stała zdecydowanie za blisko rozgrywającego. Odskoczyła od niego, czując nagły przypływ energii. Obrzuciła go zlęknionym spojrzeniem. Warunki zmieniły się diametralnie. Przestrach znów przejął nad nią kontrolę. Spojrzała na swoją poharataną rękę i wzdrygnęła się. Rany wywoływały w niej złe wspomnienia, złe chwile sprzed trzech lat. Nie zdążyła nawet ruszyć się o centymetr, gdy brunet stał przed nią z koszyczkiem-apteczką.
- Skąd...
- Jędrzej.
Na dźwięk imienia brata zrobiło jej się przykro. Ostatkiem sił, które jeszcze w sobie miała, próbowała powstrzymać się przed rzewnym płaczem. To wszystko nie tak miało wyglądać! Cały misternie zbudowany plan runął jak zamek z piasku, jak ustawiany mozolnie domek z kart, jak drzewa i ściany podczas wichury. Waliło się wszystko po kolei. Na nic nie miała wpływu. Ślepy los, Fortuna rządziła jej życiem.
Wolną ręką umyła umazane policzki i zacisnęła zęby. Wielka gula rozrastała się w jej gardle. Czuła, że wszystkie zmartwienia i lęki znajdą swoje ujście w krzyku oraz łzach. Zmrużonymi oczami wpatrywała się w rozgrywającego, który po wszelkich zabiegach wykonanych na żywym organizmie, odsunął od siebie koszyczek i spojrzał w lustro. Stali w bezruchu kilka minut, wyczuwając się nawzajem.
- Dlaczego wciąż tu jesteś? - zapytała, łamiącym się głosem.
Zbaraniał. Nie spodziewał się takiego pytania z jej ust.Czuł wyrzuty w jej głosie, jakby to wszystko, co się wydarzyło było z jego przyczyny.
- Chciałem Ci pomóc - wyjaśnił łagodnie.
- Nie chcę Twojej pomocy, nie potrzebuję jej - rzuciła, odwracając od niego głowę.
- Owszem, potrzebujesz.
Schowała twarz w dłoniach i zgarbiła się jak wymęczona życiem staruszka. Kilkakrotnie pociągnęła nosem, zanim zdołała z siebie wydusić następne słowa.
- Idź stąd, proszę. Wracaj do siebie.
Ominęła go i wyszła z ciasnego pomieszczenia. Nie spełnił jej prośby, nawet przez chwilę nie miał takiego zamiaru. Poszurał za nią wprost do małego pokoju naprzeciwko kuchni. Rzucił okiem na pobojowisko, które tam zostawiła. Westchnął głęboko i wszedł za nią do środka.
- Powiedziałam Ci, żebyś sobie już poszedł - mruknęła, stając przed oknem.
- Ranisz moje serce - jęknął z uśmiechem błąkającym się na ustach.
- Po co w ogóle tu przyszedłeś?
- Po grę dla Facundo - wyjaśnił, opierając się plecami o szafę w rogu.
- Pójdziesz sobie, jeśli Ci ją przyniosę? - zapytała błagalnie, kierując się w stronę drzwi. Jędrzej miał sporo gier. Mogłaby oddać jego przyjaciołom wszystkie byleby tylko dali jej święty spokój.
- Nie chcę gier - odparł łagodnie, łapiąc ją za łokieć i zatrzymując wpół kroku. Spojrzał na nią uważnie i odetchnął głęboko - Czy coś się dzisiaj stało?
Czuła obarczające ją wyrzuty sumienia względem Jędrzeja, dlatego w przypływie wielu skrajnych emocji do oczy napłynęły jej łzy. Opadła bezsilnie na łóżko, opierając się plecami o wysoki zagłówek. Przytuliła do siebie poduszkę i podciągnęła kolana pod brodę. Zawahał się przez chwilę, zanim usiadł pod drugiej stronie łóżka naprzeciwko niej.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać? - zapytał. Pokręciła przecząco głową, wciskając twarz w poduszkę. - Dlaczego?
Przechylił głowę w bok, przyglądając się uważnie jej drobnej postaci. Była tak mała, krucha, surrealistycznie delikatna jak droga porcelana. Nie był w stanie jej zdefiniować, przypisać idealnego elementu, który pomógłby mu ją doskonale wykrystalizować, opisać. Powoli tracił zmysły by ująć ją w słowa. Czasem była zupełnie zwyczajna, przytłoczona światem, tajemnicza, urokliwa...
I zdecydowanie nie był w stanie wyrzucić jej ze swoich myśli. Wszystkie wątpliwości, niejasności, które nasunęły się mu na myśl po powrocie do Polski, rozpłynęły się w chwili, gdy znowu ją zobaczył. Bezsilną. Idealnie niedoskonałą.
- Dlaczego nie chcesz mi zaufać? - zapytał cicho, pociągając lekko za róg poduszki, którą mocno trzymała w objęciach. Niechętnie podniosła wzrok do góry, wprost na niego.
- Zaufanie wymaga wielu wyrzeczeń i bólu - wyjaśniła.
- Nie chcę żebyś cierpiała...
- Nie wierzę Ci - rzuciła niepewnie, załamującym się głosem, przerywając zaistniałą między nimi ciszę. - Zbyt wiele osób potrzebowało mojego zaufania. Zrobiłam to dla nich, oddałam cząstkę siebie, której potrzebowali, podarowałam im mój czas i uwagę. A potem to wykorzystali. Najpierw skrzywdzili, pozbawili godności i zostawili samą. - zgryzła dolną wargę, powstrzymując płynące łzy. Nie zdążyła nawet poruszyć ręką, gdy on siedział już znacznie bliżej i kciukiem ocierał mokre policzki. - Nie wierzę Ci - powtórzyła szeptem. Bolało.
- Ale ja Ci wierzę - odparł. Odkręciła głowę w bok, tracąc z nim kontakt wzrokowy. - Nie odsuwaj się ode mnie. Nie chcę twojej krzywdy - wyjaśnił spokojnie. - Powiesz mi, co się stało?
Może to ogromne, wzrastające poczucie winy, wypełniające ją od środka, może żal, który przelał czarę goryczy, może wszelkie przewinienia sprawiły, że potok słów znalazł swe ujście.
- Nadszarpnęłam zaufanie Jędrzeja, zawiodłam go. Widzisz?! Wszystko obraca się wokół zaufania, a to zawiedzione ciężko uratować, skleić! To tak jakbyś przypadkiem stłukł ukochany stary wazon matki. Wiele byś zrobił, żeby go posklejać. Nawet jeśli się uda, rysy pozostaną na zawsze. Ja jestem jedną wielką rysą, kawałkami człowieka, które ludzie próbowali ułożyć w całość.
- Nikomu to nie przeszkadza...
Prychnęła.
- Wszystkie plany, które układałam przez wiele lat, runęły przez chwilę nieuwagi. Jędrzej cierpiał. Wszystko, co zrobiłam, zadało mu ból. A teraz on ponownie, jakby na złość, zrobił to mnie, bo powiedział o kilka słów za dużo. Zarysował kruchą porcelanę, która już dawno straciła na wartości i nadaje się tylko do wyrzucenia, bo jest za mało doskonała, by ją zatrzymać. - poderwała się do góry, stając przed łóżkiem. Niedbale otarła lewy policzek. - To wszystko przez was, przez mężczyzn. Nienawidzę was. Skrzywdziliście mnie, każdy z was zabrał ze sobą kawałek mojej osoby, duszy naiwnej kobiety... - załkała żałośnie. Spojrzała w jego oczy, czyste, nie znające bólu i wyszeptała - Ty zrobisz to samo...
Wstał powoli z łóżka. Tysiące myśli przewijało się  w jego głowie, wiele z nich zagnieździło się w umyśle na długi czas. Przeczesał palcami włosy i spojrzał na jej filigranową postać, stojącą obok szafy.
- Nie potrzebuję Cię - szepnęła.
Podszedł do niej bez pośpiechu. Kiedy myślał, że jest na dobrej drodze, by rozwiązać jej zagadkę, ją samą, był w błędzie. Po kilku zdaniach miał zupełny mętlik w głowie i wiedział o niej zdecydowanie mniej niż przedtem. Wciąż pozostawała nieodgadniona. Nim się spostrzegła stała w jego objęciach. Mała i bezbronna jak dziecko. Nie miała siły by się sprzeciwiać, potrzeba czyjejś obecności, bezpieczeństwa była znacznie większa.
- Potrzebujesz - mruknął, czując jak mocniej się w niego wtula. Gładził ją po głowie tak długo, dopóki nie przestała płakać i nie unormowała oddechu. Chciał jej dać chwilę spokoju, wyciszenia się, chciał jej dać oparcie. Chciał jej dać siebie.


Siedzieli razem na kanapie w salonie w idealnie pasującej jej odległości. Odsunęła się od niego na dystans, który zapewniał jej względny komfort i bezpieczeństwo. W razie czego mogłaby szybko uciec. Jednak stale miała nadzieję, że nie będzie musiała tego robić. Oglądali powtórkę meczu reprezentacji Polski. Rozgrywający był całkowicie pochłonięty tym, co działo się na boisku, lecz ona co kilka chwil sprawdzała telefon, w nadziei, że nie spostrzegła wiadomości od Jędrzeja. Niestety żadnej takiej nie było. Jęknęła zmartwiona, chowając twarz w dłoniach. Była w stanie oddać wszystko, by środkowy magicznym trafem pojawił się teraz w progu salonu. Każde zamieszanie na klatce schodowej sprawiało, że podrywała się gwałtownie do góry.
- Martwię się - mruknęła, wsuwając palce we włosy.
- Wróci - odparł brunet, spoglądając na nią kątem oka.
- A co jeśli nie?! Jest już ciemno, zaraz będzie 19. Boję się o niego...
- Jędrzej jest rozsądny - uspokajał ją.
- Też tak do dzisiaj myślałam - wyszeptała, wstając z zajmowanego miejsca. Kolejny raz wybrała w spisie kontaktów jego numer i przycisnęła telefon do ucha, powtarzając jak mantrę: odbierz! odbierz! Znów odezwała się poczta głosowa. Rzuciła komórkę na kanapę i oparła się o parapet.
- Nic mu nie będzie...
- A ty dlaczego wciąż tu jesteś?! Nie uważasz, że powinieneś już wracać?
Nie odpowiedział. Nagle usłyszeli szczęk zamka i odgłos otwieranych drzwi. Wybiegła z salonu, a za nią rozgrywający. Odetchnęła z ulgą, widząc brata całego i zdrowego. W przypływie radości w jasnych oczach zalśniły łzy. Otarła je mimochodem. Jędrzej zaś spojrzał na nich zmieszany. Powiesił kurtkę na wieszaku i ominął ją bez słowa, jemu zaś podał rękę. Chwilę potem zniknął za drzwiami swojego pokoju. Odetchnęła głęboko i zaczesała włosy do tyłu.
- Weź gry z salonu i wracaj do domu - mruknęła, opierając się o ścianę. - Mam dosyć tego dnia. Mam już dosyć wszystkiego.
Po dwóch minutach już go nie było. Wychodząc posłał jej życzliwy uśmiech i zamknął za sobą drzwi. Chciała zresetować swój umysł, by już o niczym nie myśleć. Chciała odpocząć przed ciężką walką o odzyskanie resztek zaufania, które im obojgu pozostały. Była gotowa znieść kolejne kłótnie, by wszystko wróciło do normy.
Miała nadzieję, choć wiedziała, że się nie uda.

Słabe to. Przepraszam za wszystkie błędy jakie znajdziecie. Powinnam już spać. 
Tymczasem życzę Wam Wszystkiego Najlepszego, Wesołego Jajka ♥

wtorek, 3 marca 2015

Maskarada siódma

Po klubowej Wigilii wszyscy rozjechali się do swoich domów, miast, rodzinnych stron i krajów. Na kilka dni, ułamków sekund, opuścili zaśnieżony Bełchatów.

Czekała niecierpliwie około hali, aż Jędrzej łaskawie zjawi się w jej polu widzenia. Kazał przyjść przed piętnastą, bo chciał zabrać ją do Łodzi. Niepewnie rozejrzała się dookoła i mocniej wcisnęła ręce, odziane w grube rękawiczki, do kieszeni. Powoli zapadał zmrok, co znacznie utrudniało jakąkolwiek komunikację i ocenienie sytuacji. Dodatkowo prószył coraz większy śnieg. Po dziesięciu minutach stania w śnieżnej zamieci miała wilgotny płaszcz i rękawiczki, a także włosy, które powoli zaczynały się kręcić. Według zapewnień Jędrka miała czekać na niego tylko kilka minut, a nie całą wieczność. Westchnęła i schowała się w środku budynku. Ściągnęła czapkę i rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu toalety. Kluczyła między korytarzami długimi jak węże,  by w końcu zostać zaatakowaną przez otwierające się przed nią drewniane drzwi. Wyciągnęła rękę przed siebie i odseparowała atak. Zza drzwi wyjrzała zmartwiona głowa Włodarczyka.
- Przepraszam, nie chciałem. Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie.
Kiwnęła niepewnie głową, pocierając zbitą dłoń.
- Jędruś, twoja siostra - zawołał w przestrzeń, uśmiechając się do niej pogodnie. Nie wiedziała dlaczego, ale z łatwością odwzajemniła jego uśmiech. Chwilę potem poczuła się skrępowana, stojąc naprzeciwko przyjmującego i czekając na brata. Wyjrzała zza drzwi, szukając wzrokiem młodszego Maćkowiaka. Siedział przy biurku, głośno o czymś rozmawiając i żywo gestykulując.
- Mógłbyś...
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedział przyjmujący.
Uśmiechnęła się do niego ponownie i oparła plecami o ścianę naprzeciwko wejścia. Szatyn poklepał jej brata po ramieniu i wskazał głową w tamtym kierunku. Jędrzej szybko się do niej obrócił i uśmiechnął przepraszająco. Poderwał się z krzesła i założył kurtkę. Dokończył w kilku zdaniach rozmowę i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Przepraszam, że tak długo to trwało - usprawiedliwiał się, zasuwając zamek.
- Jasne.
W milczeniu doszli do samochodu i usiedli każde po swojej stronie.
- A więc po co jedziemy do Łodzi? - mruknęła, zapinając pas.
- Na zakupy. Kupisz sobie coś ładnego, żeby mama w święta nie myślała, że się zaniedbujesz.
- A zaniedbuję się? - zapytała poirytowana
- Skądże - odparł nerwowo - Po prostu zaczną się niewygodne pytania. Nie chcę byś w pierwsze święta po tych kilku latach czuła się źle i żeby rodzice niepotrzebnie się denerwowali.
- Dobrze - westchnęła i rozczochrała mu włosy na głowie.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak okropne były święta, kiedy zniknęłaś. Chcę, żeby te były takie jak dawniej, kilka lat temu.
Wyjechał z parkingu i ruszyli w długą drogę do Łodzi.


Była tak potwornie spięta, gdy podjechali samochodem pod dom rodziny Maćkowiak. Z tylnego siedzenia wzięła salaterkę z sałatką i blachę ciasta. Skierowali się w stronę drzwi i zanim którekolwiek z nich sięgnęło do dzwonka, w progu pojawił się ich ojciec. Zaraz za nim stała matka. Wyściskali się za wszystkie czasy i ucałowali po kilkanaście razy. Zdjęła płaszcz i kozaki, po czym zaniosła jedzenie do kuchni.
- Pięknie wyglądasz - zachwycała się mama, łapiąc ją za ręce. Uśmiechnęła się lekko i ponownie wtuliła w bezpieczne ramiona. Od dawna brakowało jej rodzinnej bliskości, pewności, że nic jej się tu nie stanie.
- Skoczyliśmy ostatnio z Jędrkiem na małe zakupy - wyjaśniła, spoglądając przez ramię rodzicielki na brata, schylającego się w drzwiach.
- Chodź, przywitamy się - złapał ją za rękę i poprowadził korytarzem do jadalni, gdzie zebrana była połowa rodziny.
- Anielka! - usłyszała nawoływanie swojego imienia ze wszystkich stron.
- Jędruś!
Przywitali się z dziadkami, jej matką chrzestną i ojcem chrzestnym Jędrka, także z ich nastoletnimi dziećmi. Tata poderwał się zajmowanego miejsca i podsunął każdemu talerzyk z opłatkiem. Minutę później wszyscy życzyli sobie wzajemnie zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń. Podzieliła się z dzieciakami, przy okazji mocno ich do siebie tuląc. Na sam koniec został jej Jędrzej.
- Siostrzyczko, chciałbym, żebyś już nigdy tak nie znikała.
- Już nie będę - uśmiechnęła się pogodnie. - A ja chciałabym, żebyś w końcu znalazł sobie odpowiednią dziewczynę.
- Obiecuję, kiedyś znajdę. Życzę Ci, abyś nie sprzeciwiała się zbyt mocno Nicolasowi.
- Jędrek, ale...
- Rozmawiaj z nim i nie denerwuj się, on chce Ci tylko pomóc. Choć wszystkie znaki na niebie mówią, że będę świadkiem przebojowego romansu.
- Żadnych romansów. W moim życiu jest miejsce tylko dla dwóch mężczyzn, dla taty i dla ciebie.
- Oj, bo się wzruszę - roześmiał się serdecznie i przytulił ją mocno do siebie. - Bądź szczęśliwa.
- A ty spełniaj sportowe marzenia, żebyś miał jak najmniej kontuzji.
Kolacja minęła wszystkim w szybkim tempie bez niewygodnych tematów. Cieszyła się, że nikt nie zaczął pytać się o jej zniknięcie. Może to Jędrzej tak poinstruował wszystkich, aby nie mieszali się w jej sprawy i problemy. Widziała, że mama najchętniej wyciągnęłaby z niej wszystkie informacje przy pierwszej możliwej okazji. Za każdym razem, gdy otwierała usta, szybko gryzła się w język i z uśmiechem zmieniała temat. Rozmawiali o różnych i barwnych momentach z przeszłości, o dorastaniu dzieci, o urodzinach, o świętach, o wszystkim, czego nie pamiętała. Wszystkim, co w jej mózgu było czarną dziurą. Pustką. Chciała pamiętać te wydarzenia ze swojego życia, chciała znać tych ludzi na ulicy, którzy wołali do niej radośnie ,,cześć", a ona tylko odpowiadała im uśmiechem. Natychmiast zachciało jej się płakać. Chciała wrócić do swojego dawnego życia, do tego, co lubiła, co robiła w wolnych chwilach, lecz teraz już nie pamiętała. W jednej chwili chciała stamtąd zniknąć i wrócić do mieszkania w Bełchatowie, gdzie nawał wspomnień nie był tak silny i dominujący.
Chciała znów odpocząć.


- Wróciłam! - zawołała głośno, wchodząc do mieszkania. Odstawiła reklamówki z zakupami z pobliskiego sklepu i szybko zdjęła płaszcz. - Jędrzej, pomożesz mi?
Nie dostała odpowiedzi. Ściągnęła ubrudzone błotem buty i postawiła je przy komodzie. Przelotnie spojrzała w lustro i rozdzieliła splątane włosy palcami. Na zewnątrz padał śnieg z deszczem, a do tego wiał silny wiatr. Gdyby tylko mogła w ogóle nie ruszałaby się z domu, ale silna potrzeba zjedzenia czegoś dobrego wyciągnęła ją spod kołdry zaraz po wyjściu Jędrzeja na pierwszy trening. Z głośnym westchnięciem złapała obie reklamówki, chcąc aby brat usłyszał jak potwornie cierpi niosąc wypakowane po brzegi torby. Przetransportowała się razem z nimi do kuchni.
- Nie pomogłeś mi! - zbeształa go. Siedział na krześle, opierając się łokciami o stół i co chwila łapał się za głowę lub pocierał oczy. Tuż przed nim leżała pognieciona kartka. - Przyszły rachunki?
Jęknęła głośno, stawiając torby na blacie szafek kuchennych i powoli zaczynała rozkładać produkty. Usłyszała jak Jędrzej odsuwa krzesło i wstaje, łapiąc za kartkę.
- Kiedy miałaś zamiar mi o tym powiedzieć?! - zapytał rozgoryczony.
- O czym? - odwróciła się, trzymając w dłoniach szklaną butelkę z sokiem wiśniowym, który Jędrek uwielbiał. Wpatrywał się w nią z zaciśniętą mocno szczęką. Szybko przeniosła wzrok na kartkę, którą trzymał. W rogu zauważyła znajomą pieczątkę. Otworzyła szeroko oczy, a butelka mimowolnie wypadła jej z rąk i roztrzaskała się na kawałeczki. Gęsty sok rozlał się po płytkach.
- Grzebałeś w moich rzeczach?! - pisnęła, próbując wyrwać mu kartkę z dłoni.
- Jak długo chciałaś to ukrywać?! - zagrzmiał, podnosząc głos. Nie zwrócił uwagi na jej pytanie. Kipiał ze złości. - Aż stracę czujność?!
- Przestań!
- Kłamałaś mi prosto w oczy! - krzyknął, zgniatając papier w kulkę.
- Powiedziałam Ci przecież gdzie byłam - odparła hardo.
- Myślałaś, że to załatwi sprawę i uspokoję się, gdy powiesz, że przez trzy lata byłaś w Niemczech?! - wykrzyczał rozgniewany.
- Zrobiłam tyle ile mogłam!
- Brzydzę się kłamstwem, Aniela. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Niewidzialne ręce zacisnęły się wokół jej szyi, nie pozwalając zaczerpnąć tchu. Czuła jak się dusi, słysząc zabójcze wręcz słowa brata. Jakby ktoś wbijał szpikulec prosto w serce.
- Myślałam, że możemy sobie ufać!
- Nie bądź śmieszna - roześmiał się zirytowany - Akurat najmniej wiesz o zaufaniu! Z dnia na dzień zniknęłaś, a teraz robisz z tego tajemnicę! Nie sądzisz, że czas odkryć karty?!
- Oczekujesz ode mnie zbyt wiele! Nie mogę tu niczego przemyśleć, bo cały czas wywierasz na mnie presję!
- To po co wracałaś?! - krzyknął i natychmiast ugryzł się w język, zorientowawszy się co wypłynęło z jego ust w przypływie złości. Jego spojrzenie złagodniało, rozluźnił szczękę.
Zamilkł.
- Też się nad tym zastanawiam - szepnęła, widząc zamazujący się obraz. - Mogłam tu nigdy nie wracać i więcej na Ciebie nie patrzeć!
Jędrzej natychmiast obrócił się do niej bokiem i rzucił zwiniętą kartkę na stół. Przez chwilę stał, nie wiedząc, co ma zrobić. Zamknęła oczy. Ból jaki rozszedł się po jej ciele był nie do wytrzymania. Chciała, żeby ten koszmar wreszcie się skończył. Wiedziała, że jedyną osobą, która ucierpi najbardziej po jej powrocie, będzie Jędrzej. Nie ona. Nie rodzice. Nikt, poza młodszym bratem. Znów miała wszystkiego dość. Wzdrygnęła się, słysząc huk drzwi wejściowych. Jędrzej wyszedł. Opuścił ją. Zostawił na pastwę żalu, goryczy, niesprawiedliwego losu, który był przy niej jak kula i żelazne kajdany u nóg i rąk. Wiele by dała, aby zdarzenie z kuchni nigdy nie miało miejsca. Wiele by dała, aby wydarzenia sprzed trzech lat były tylko sennym, okrutnym koszmarem, a nie rzeczywistością.
Otworzyła zaczerwienione oczy i otarła je rękawem bluzki. Rozlany, wiśniowy sok zataczał jeszcze większe kręgi na płytkach. Nie zwracała uwagi na odłamki szkła chrzęszczące pod butami. Dopadła do stołu i gorliwie rzuciła się na zwiniętą kartkę. Nerwowymi ruchami rąk próbowała ją rozprostować. U góry widniał napis: Klinika Vogelsberg - Grebenhain.
Miejsce leczenia jej najgłębszych koszmarów, rzeczywistych wydarzeń, traumatycznych przeżyć.
Wraz z głośnym łkaniem, rozdzierała papier na malutkie kawałki.

Karygodna obsuwa. Rozdziały bonusowe tak naprawdę nigdy nie będą miały miejsca w tej rzeczywistości. A ktoś tu ze mną w ogóle jeszcze jest? Wstydzę się. Nie chciałam, żeby to było takie krótkie.