- Nico, skoczyłbyś do Jędrzeja? - zapytał Conte, splatając dłonie na karku.
- Po co? - burknął w poduszkę.
- Po grę na PlayStation - odpowiedział - Już dawno chciałem ją od niego pożyczyć.
- Nie możesz iść sam? - westchnął, spoglądając na przyjaciela kątem oka.
- Nie, bo ja idę po zakupy - poderwał się szybko do góry i powędrował do kuchni. - Pusta lodówka! - zawołał - Z resztą może spotkasz swoją dziewczynę.
- Ona nie jest moją dziewczyną - podparł się na łokciu i wbił spojrzenie w stolik, stojący pośrodku pokoju. - Nie chcę się z nią spotkać.
- Dlaczego? Odpuściłeś sobie? - dopytywał przyjmujący.
- Chyba tak. Nie. Nie wiem - mruknął cicho. Sam już nie był pewien, nie wiedział, co ma zrobić. Nie miał pojęcia, czy dobrze robi, narzucając się jej, skoro wysyłała mu jasne sygnały, iż nie potrzebuje jego pomocy. Nie chce niczyjej pomocy.
- Pokłóciliście się przed wyjazdem?
- Nie! O jaką grę chodzi? - zapytał zniecierpliwiony, podrywając się z kanapy.
Chwilę potem stał na klatce schodowej, chowając klucze do mieszkania w kieszeni kurtki. Zbiegł po schodach i wyszedł przed blok. Padający deszcz stworzył gigantyczne warstwy błota pośniegowego na chodnikach, który pod żadnym pozorem nie napawał optymistyczną myślą. Westchnął głęboko i ruszył przed siebie. Zrezygnował z jazdy samochodem, nie miał na to ochoty po długiej podróży w trybie siedzącym z Argentyny. Teraz najchętniej położyłby się spać, ale dostał ważną misję od przyjaciela. Plątał się między ulicami, aż w końcu znużony stanął pod blokiem Maćkowiaków. Nie dotknął nawet guzika domofonu, gdy ciężkie drzwi otworzyły się gwałtownie. Odskoczył natychmiast i złapał za klamkę. Z klatki wyszła starsza kobieta, ciągnąca za sobą wózek na zakupy. Kiwnęła mu głową i powoli ruszyła w stronę najbliższego sklepu. Wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Maleńka świetlówka natychmiast rozżarzyła się w rogu, oświetlając niewiele wokół siebie. Ruszył na górę, przeskakując co dwa schodki. Zatrzymał się na trzecim piętrze i odetchnął głęboko. Wcisnął dzwonek i czekał. Po minucie zrobił to ponownie. Oparł się o ścianę i zapukał mocno. Znowu zero odzewu. Przycisnął ucho do drzwi, lecz nic nie usłyszał. W myślach przeklinał na Facundo, że posłał go prawie na drugi koniec miasta, by ostatecznie mógł pocałować klamkę. Mógł przynajmniej zadzwonić do środkowego i zapytać, czy będzie w domu. Zrezygnowany nacisnął klamkę, kierując się w stronę schodów, lecz drzwi ustąpiły. Otworzył szeroko oczy, stojąc jak słup na środku korytarza. Potrząsnął gwałtownie głową i odepchnął delikatnie drzwi.
- Hej! Jest tu ktoś?!
W mieszkaniu rodzeństwa było jasno i cicho jak zawsze. Nie dostrzegł nawet śladu czyjejś obecności. Wyciągnął telefon, by zadzwonić do Jędrka i poinformować go o zaistniałym fakcie, ale z głębi mieszkania dobiegł do niego dźwięk cichego płaczu. Cichutko zamknął za sobą drzwi i skierował się w stronę kuchni.
Blondynka na klęczkach przemierzała pomieszczenie, wycierając podłogę ręcznikami papierowymi. Co chwila przystawała, by otrzeć policzki wierzchem dłoni.
- Coś się stało? - zapytał cicho. Gwałtownie podniosła głowę do góry i spojrzała na niego wystraszona. Twarz miała pobrudzoną czymś czerwonym. - Co to jest? - zapytał ponownie coraz bardziej zdziwiony, mażąc palcem w bordowej cieczy na płytkach. Domyślał sie już najgorszego, choć takie myśli w ogóle nie powinny pojawić się w jego głowie.
- Sok - szepnęła, pociągając nosem. Wyrzuciła szmatkę do kosza i ponownie pochyliła się nad płytkami. Złapała za szufelkę i zmiotkę, po czym mozolnie zaczęła sprzątać podłogę.
- Potrzebujesz pomocy?
Zignorowała jego pytanie i odrzuciła od siebie dotychczasowe narzędzia pracy. Rozejrzał się niewinnie dookoła. Przecież wiedział, że jego obecność jest jej teraz bardzo nie na rękę. A zbędne pytania doprowadzają do załamania nerwowego. Tym bardziej, że zaproponował jej pomoc, której ona nie chce. Brzydzi się nią, jakby była czymś przeklętym. A to przecież miłosierdzie, chęci dobrego serca. Ściągnął kurtkę z ramion, cały czas stojąc w progu kuchni. Z zadumy wywołał go cichy pisk dziewczyny. Przeniósł na nią swój wzrok. Trzymała swoją rękę przy twarzy i ze łzami w oczach patrzyła, jak ta powoli zmienia się w jedną krwawiącą ranę. Zbladła. Zacisnęła żeby, powstrzymując mdłości i odchyliła się do tyłu, opierając o szafkę kuchenną. Ze wszystkich sił próbowała nie myśleć o krwi. Obraz przed oczami na przemian robił się biały i czarny.
- Hej! Tylko mi tu nie mdlej! - powiedział głośno i doskoczył do niej jednym susem. Widziała jedynie zarys jego postaci, kucającej przed nią. Dotknął jej ramienia i potrząsnął delikatnie. Kciukiem uniósł podbródek i spojrzał w półprzytomne jasne oczy.
- Chodź - wyszeptał. Jedną ręką złapał ją za łokieć, a drugą oplótł wokół talii i podniósł delikatnie do góry. Każdy gwałtowny ruch skutkowałby utratą przytomności.
- Niedobrze mi - wyjęczała, opadając na niego całym ciężarem ciała. W zdrową rękę podał jej butelkę wody i zdjął nakrętkę.
- Oddychaj głęboko - rozkazał miękko, kierując się wraz z nią w stronę łazienki. Posadził ją na brzegu wanny i rozejrzał dookoła, nie wiedząc za co najpierw się zabrać.
- Zaraz umrę - mruknęła, opierając bolącą głowę o ścianę. Przed oczami nadal jej jaśniało, jednak nie tak jak wcześniej.
- Od tego się nie umiera - wyjaśnił, patrząc na nią uważnie - Masz gdzieś pęsetę?
Wskazała mu odpowiednią szufladę. Chwilę potem klęczał przed nią, trzymając w jednej ręce pęsetę, a w drugiej jej dłoń. Wyciągał ostrożnie odłamek po odłamku. Ręka krwawiła coraz bardziej. Widział jak blondynka coraz mocniej zaciskała zęby z bólu i poniekąd mdłości.
- Jeśli chcesz, możesz się przy mnie rozpłakać - mruknął, zgrabnie operując pęsetą.
Jęknęła, czując jak śniadanie podjeżdża jej do gardła. Oddychała przez zaciśnięte mocno żeby. Nie zorientowała się w którym momencie rozgrywający podniósł ją do góry i pomógł oprzeć się o umywalkę. Podłożył jej rękę pod strumień chłodnej wody. Odetchnęła z ulgą.
- Już po krzyku. Prawie.
Umysł oczyścił się jak za dotknięciem różdżki. Przymknęła lekko oczy i wzięła kilkanaście głębokich oddechów, by rozluźnić spięte, zdenerwowane ciało. Dopiero po kilku minutach rozeznała się w swojej sytuacji. Stała zdecydowanie za blisko rozgrywającego. Odskoczyła od niego, czując nagły przypływ energii. Obrzuciła go zlęknionym spojrzeniem. Warunki zmieniły się diametralnie. Przestrach znów przejął nad nią kontrolę. Spojrzała na swoją poharataną rękę i wzdrygnęła się. Rany wywoływały w niej złe wspomnienia, złe chwile sprzed trzech lat. Nie zdążyła nawet ruszyć się o centymetr, gdy brunet stał przed nią z koszyczkiem-apteczką.
- Skąd...
- Jędrzej.
Na dźwięk imienia brata zrobiło jej się przykro. Ostatkiem sił, które jeszcze w sobie miała, próbowała powstrzymać się przed rzewnym płaczem. To wszystko nie tak miało wyglądać! Cały misternie zbudowany plan runął jak zamek z piasku, jak ustawiany mozolnie domek z kart, jak drzewa i ściany podczas wichury. Waliło się wszystko po kolei. Na nic nie miała wpływu. Ślepy los, Fortuna rządziła jej życiem.
Wolną ręką umyła umazane policzki i zacisnęła zęby. Wielka gula rozrastała się w jej gardle. Czuła, że wszystkie zmartwienia i lęki znajdą swoje ujście w krzyku oraz łzach. Zmrużonymi oczami wpatrywała się w rozgrywającego, który po wszelkich zabiegach wykonanych na żywym organizmie, odsunął od siebie koszyczek i spojrzał w lustro. Stali w bezruchu kilka minut, wyczuwając się nawzajem.
- Dlaczego wciąż tu jesteś? - zapytała, łamiącym się głosem.
Zbaraniał. Nie spodziewał się takiego pytania z jej ust.Czuł wyrzuty w jej głosie, jakby to wszystko, co się wydarzyło było z jego przyczyny.
- Chciałem Ci pomóc - wyjaśnił łagodnie.
- Nie chcę Twojej pomocy, nie potrzebuję jej - rzuciła, odwracając od niego głowę.
- Owszem, potrzebujesz.
Schowała twarz w dłoniach i zgarbiła się jak wymęczona życiem staruszka. Kilkakrotnie pociągnęła nosem, zanim zdołała z siebie wydusić następne słowa.
- Idź stąd, proszę. Wracaj do siebie.
Ominęła go i wyszła z ciasnego pomieszczenia. Nie spełnił jej prośby, nawet przez chwilę nie miał takiego zamiaru. Poszurał za nią wprost do małego pokoju naprzeciwko kuchni. Rzucił okiem na pobojowisko, które tam zostawiła. Westchnął głęboko i wszedł za nią do środka.
- Powiedziałam Ci, żebyś sobie już poszedł - mruknęła, stając przed oknem.
- Ranisz moje serce - jęknął z uśmiechem błąkającym się na ustach.
- Po co w ogóle tu przyszedłeś?
- Po grę dla Facundo - wyjaśnił, opierając się plecami o szafę w rogu.
- Pójdziesz sobie, jeśli Ci ją przyniosę? - zapytała błagalnie, kierując się w stronę drzwi. Jędrzej miał sporo gier. Mogłaby oddać jego przyjaciołom wszystkie byleby tylko dali jej święty spokój.
- Nie chcę gier - odparł łagodnie, łapiąc ją za łokieć i zatrzymując wpół kroku. Spojrzał na nią uważnie i odetchnął głęboko - Czy coś się dzisiaj stało?
Czuła obarczające ją wyrzuty sumienia względem Jędrzeja, dlatego w przypływie wielu skrajnych emocji do oczy napłynęły jej łzy. Opadła bezsilnie na łóżko, opierając się plecami o wysoki zagłówek. Przytuliła do siebie poduszkę i podciągnęła kolana pod brodę. Zawahał się przez chwilę, zanim usiadł pod drugiej stronie łóżka naprzeciwko niej.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać? - zapytał. Pokręciła przecząco głową, wciskając twarz w poduszkę. - Dlaczego?
Przechylił głowę w bok, przyglądając się uważnie jej drobnej postaci. Była tak mała, krucha, surrealistycznie delikatna jak droga porcelana. Nie był w stanie jej zdefiniować, przypisać idealnego elementu, który pomógłby mu ją doskonale wykrystalizować, opisać. Powoli tracił zmysły by ująć ją w słowa. Czasem była zupełnie zwyczajna, przytłoczona światem, tajemnicza, urokliwa...
I zdecydowanie nie był w stanie wyrzucić jej ze swoich myśli. Wszystkie wątpliwości, niejasności, które nasunęły się mu na myśl po powrocie do Polski, rozpłynęły się w chwili, gdy znowu ją zobaczył. Bezsilną. Idealnie niedoskonałą.
- Dlaczego nie chcesz mi zaufać? - zapytał cicho, pociągając lekko za róg poduszki, którą mocno trzymała w objęciach. Niechętnie podniosła wzrok do góry, wprost na niego.
- Zaufanie wymaga wielu wyrzeczeń i bólu - wyjaśniła.
- Nie chcę żebyś cierpiała...
- Nie wierzę Ci - rzuciła niepewnie, załamującym się głosem, przerywając zaistniałą między nimi ciszę. - Zbyt wiele osób potrzebowało mojego zaufania. Zrobiłam to dla nich, oddałam cząstkę siebie, której potrzebowali, podarowałam im mój czas i uwagę. A potem to wykorzystali. Najpierw skrzywdzili, pozbawili godności i zostawili samą. - zgryzła dolną wargę, powstrzymując płynące łzy. Nie zdążyła nawet poruszyć ręką, gdy on siedział już znacznie bliżej i kciukiem ocierał mokre policzki. - Nie wierzę Ci - powtórzyła szeptem. Bolało.
- Ale ja Ci wierzę - odparł. Odkręciła głowę w bok, tracąc z nim kontakt wzrokowy. - Nie odsuwaj się ode mnie. Nie chcę twojej krzywdy - wyjaśnił spokojnie. - Powiesz mi, co się stało?
Może to ogromne, wzrastające poczucie winy, wypełniające ją od środka, może żal, który przelał czarę goryczy, może wszelkie przewinienia sprawiły, że potok słów znalazł swe ujście.
- Nadszarpnęłam zaufanie Jędrzeja, zawiodłam go. Widzisz?! Wszystko obraca się wokół zaufania, a to zawiedzione ciężko uratować, skleić! To tak jakbyś przypadkiem stłukł ukochany stary wazon matki. Wiele byś zrobił, żeby go posklejać. Nawet jeśli się uda, rysy pozostaną na zawsze. Ja jestem jedną wielką rysą, kawałkami człowieka, które ludzie próbowali ułożyć w całość.
- Nikomu to nie przeszkadza...
Prychnęła.
- Wszystkie plany, które układałam przez wiele lat, runęły przez chwilę nieuwagi. Jędrzej cierpiał. Wszystko, co zrobiłam, zadało mu ból. A teraz on ponownie, jakby na złość, zrobił to mnie, bo powiedział o kilka słów za dużo. Zarysował kruchą porcelanę, która już dawno straciła na wartości i nadaje się tylko do wyrzucenia, bo jest za mało doskonała, by ją zatrzymać. - poderwała się do góry, stając przed łóżkiem. Niedbale otarła lewy policzek. - To wszystko przez was, przez mężczyzn. Nienawidzę was. Skrzywdziliście mnie, każdy z was zabrał ze sobą kawałek mojej osoby, duszy naiwnej kobiety... - załkała żałośnie. Spojrzała w jego oczy, czyste, nie znające bólu i wyszeptała - Ty zrobisz to samo...
Wstał powoli z łóżka. Tysiące myśli przewijało się w jego głowie, wiele z nich zagnieździło się w umyśle na długi czas. Przeczesał palcami włosy i spojrzał na jej filigranową postać, stojącą obok szafy.
- Nie potrzebuję Cię - szepnęła.
Podszedł do niej bez pośpiechu. Kiedy myślał, że jest na dobrej drodze, by rozwiązać jej zagadkę, ją samą, był w błędzie. Po kilku zdaniach miał zupełny mętlik w głowie i wiedział o niej zdecydowanie mniej niż przedtem. Wciąż pozostawała nieodgadniona. Nim się spostrzegła stała w jego objęciach. Mała i bezbronna jak dziecko. Nie miała siły by się sprzeciwiać, potrzeba czyjejś obecności, bezpieczeństwa była znacznie większa.
- Potrzebujesz - mruknął, czując jak mocniej się w niego wtula. Gładził ją po głowie tak długo, dopóki nie przestała płakać i nie unormowała oddechu. Chciał jej dać chwilę spokoju, wyciszenia się, chciał jej dać oparcie. Chciał jej dać siebie.
Siedzieli razem na kanapie w salonie w idealnie pasującej jej odległości. Odsunęła się od niego na dystans, który zapewniał jej względny komfort i bezpieczeństwo. W razie czego mogłaby szybko uciec. Jednak stale miała nadzieję, że nie będzie musiała tego robić. Oglądali powtórkę meczu reprezentacji Polski. Rozgrywający był całkowicie pochłonięty tym, co działo się na boisku, lecz ona co kilka chwil sprawdzała telefon, w nadziei, że nie spostrzegła wiadomości od Jędrzeja. Niestety żadnej takiej nie było. Jęknęła zmartwiona, chowając twarz w dłoniach. Była w stanie oddać wszystko, by środkowy magicznym trafem pojawił się teraz w progu salonu. Każde zamieszanie na klatce schodowej sprawiało, że podrywała się gwałtownie do góry.
- Martwię się - mruknęła, wsuwając palce we włosy.
- Wróci - odparł brunet, spoglądając na nią kątem oka.
- A co jeśli nie?! Jest już ciemno, zaraz będzie 19. Boję się o niego...
- Jędrzej jest rozsądny - uspokajał ją.
- Też tak do dzisiaj myślałam - wyszeptała, wstając z zajmowanego miejsca. Kolejny raz wybrała w spisie kontaktów jego numer i przycisnęła telefon do ucha, powtarzając jak mantrę: odbierz! odbierz! Znów odezwała się poczta głosowa. Rzuciła komórkę na kanapę i oparła się o parapet.
- Nic mu nie będzie...
- A ty dlaczego wciąż tu jesteś?! Nie uważasz, że powinieneś już wracać?
Nie odpowiedział. Nagle usłyszeli szczęk zamka i odgłos otwieranych drzwi. Wybiegła z salonu, a za nią rozgrywający. Odetchnęła z ulgą, widząc brata całego i zdrowego. W przypływie radości w jasnych oczach zalśniły łzy. Otarła je mimochodem. Jędrzej zaś spojrzał na nich zmieszany. Powiesił kurtkę na wieszaku i ominął ją bez słowa, jemu zaś podał rękę. Chwilę potem zniknął za drzwiami swojego pokoju. Odetchnęła głęboko i zaczesała włosy do tyłu.
- Weź gry z salonu i wracaj do domu - mruknęła, opierając się o ścianę. - Mam dosyć tego dnia. Mam już dosyć wszystkiego.
Po dwóch minutach już go nie było. Wychodząc posłał jej życzliwy uśmiech i zamknął za sobą drzwi. Chciała zresetować swój umysł, by już o niczym nie myśleć. Chciała odpocząć przed ciężką walką o odzyskanie resztek zaufania, które im obojgu pozostały. Była gotowa znieść kolejne kłótnie, by wszystko wróciło do normy.
Miała nadzieję, choć wiedziała, że się nie uda.
Słabe to. Przepraszam za wszystkie błędy jakie znajdziecie. Powinnam już spać.
Tymczasem życzę Wam Wszystkiego Najlepszego, Wesołego Jajka ♥