wtorek, 3 marca 2015

Maskarada siódma

Po klubowej Wigilii wszyscy rozjechali się do swoich domów, miast, rodzinnych stron i krajów. Na kilka dni, ułamków sekund, opuścili zaśnieżony Bełchatów.

Czekała niecierpliwie około hali, aż Jędrzej łaskawie zjawi się w jej polu widzenia. Kazał przyjść przed piętnastą, bo chciał zabrać ją do Łodzi. Niepewnie rozejrzała się dookoła i mocniej wcisnęła ręce, odziane w grube rękawiczki, do kieszeni. Powoli zapadał zmrok, co znacznie utrudniało jakąkolwiek komunikację i ocenienie sytuacji. Dodatkowo prószył coraz większy śnieg. Po dziesięciu minutach stania w śnieżnej zamieci miała wilgotny płaszcz i rękawiczki, a także włosy, które powoli zaczynały się kręcić. Według zapewnień Jędrka miała czekać na niego tylko kilka minut, a nie całą wieczność. Westchnęła i schowała się w środku budynku. Ściągnęła czapkę i rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu toalety. Kluczyła między korytarzami długimi jak węże,  by w końcu zostać zaatakowaną przez otwierające się przed nią drewniane drzwi. Wyciągnęła rękę przed siebie i odseparowała atak. Zza drzwi wyjrzała zmartwiona głowa Włodarczyka.
- Przepraszam, nie chciałem. Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie.
Kiwnęła niepewnie głową, pocierając zbitą dłoń.
- Jędruś, twoja siostra - zawołał w przestrzeń, uśmiechając się do niej pogodnie. Nie wiedziała dlaczego, ale z łatwością odwzajemniła jego uśmiech. Chwilę potem poczuła się skrępowana, stojąc naprzeciwko przyjmującego i czekając na brata. Wyjrzała zza drzwi, szukając wzrokiem młodszego Maćkowiaka. Siedział przy biurku, głośno o czymś rozmawiając i żywo gestykulując.
- Mógłbyś...
- Jasne, nie ma sprawy - odpowiedział przyjmujący.
Uśmiechnęła się do niego ponownie i oparła plecami o ścianę naprzeciwko wejścia. Szatyn poklepał jej brata po ramieniu i wskazał głową w tamtym kierunku. Jędrzej szybko się do niej obrócił i uśmiechnął przepraszająco. Poderwał się z krzesła i założył kurtkę. Dokończył w kilku zdaniach rozmowę i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Przepraszam, że tak długo to trwało - usprawiedliwiał się, zasuwając zamek.
- Jasne.
W milczeniu doszli do samochodu i usiedli każde po swojej stronie.
- A więc po co jedziemy do Łodzi? - mruknęła, zapinając pas.
- Na zakupy. Kupisz sobie coś ładnego, żeby mama w święta nie myślała, że się zaniedbujesz.
- A zaniedbuję się? - zapytała poirytowana
- Skądże - odparł nerwowo - Po prostu zaczną się niewygodne pytania. Nie chcę byś w pierwsze święta po tych kilku latach czuła się źle i żeby rodzice niepotrzebnie się denerwowali.
- Dobrze - westchnęła i rozczochrała mu włosy na głowie.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak okropne były święta, kiedy zniknęłaś. Chcę, żeby te były takie jak dawniej, kilka lat temu.
Wyjechał z parkingu i ruszyli w długą drogę do Łodzi.


Była tak potwornie spięta, gdy podjechali samochodem pod dom rodziny Maćkowiak. Z tylnego siedzenia wzięła salaterkę z sałatką i blachę ciasta. Skierowali się w stronę drzwi i zanim którekolwiek z nich sięgnęło do dzwonka, w progu pojawił się ich ojciec. Zaraz za nim stała matka. Wyściskali się za wszystkie czasy i ucałowali po kilkanaście razy. Zdjęła płaszcz i kozaki, po czym zaniosła jedzenie do kuchni.
- Pięknie wyglądasz - zachwycała się mama, łapiąc ją za ręce. Uśmiechnęła się lekko i ponownie wtuliła w bezpieczne ramiona. Od dawna brakowało jej rodzinnej bliskości, pewności, że nic jej się tu nie stanie.
- Skoczyliśmy ostatnio z Jędrkiem na małe zakupy - wyjaśniła, spoglądając przez ramię rodzicielki na brata, schylającego się w drzwiach.
- Chodź, przywitamy się - złapał ją za rękę i poprowadził korytarzem do jadalni, gdzie zebrana była połowa rodziny.
- Anielka! - usłyszała nawoływanie swojego imienia ze wszystkich stron.
- Jędruś!
Przywitali się z dziadkami, jej matką chrzestną i ojcem chrzestnym Jędrka, także z ich nastoletnimi dziećmi. Tata poderwał się zajmowanego miejsca i podsunął każdemu talerzyk z opłatkiem. Minutę później wszyscy życzyli sobie wzajemnie zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń. Podzieliła się z dzieciakami, przy okazji mocno ich do siebie tuląc. Na sam koniec został jej Jędrzej.
- Siostrzyczko, chciałbym, żebyś już nigdy tak nie znikała.
- Już nie będę - uśmiechnęła się pogodnie. - A ja chciałabym, żebyś w końcu znalazł sobie odpowiednią dziewczynę.
- Obiecuję, kiedyś znajdę. Życzę Ci, abyś nie sprzeciwiała się zbyt mocno Nicolasowi.
- Jędrek, ale...
- Rozmawiaj z nim i nie denerwuj się, on chce Ci tylko pomóc. Choć wszystkie znaki na niebie mówią, że będę świadkiem przebojowego romansu.
- Żadnych romansów. W moim życiu jest miejsce tylko dla dwóch mężczyzn, dla taty i dla ciebie.
- Oj, bo się wzruszę - roześmiał się serdecznie i przytulił ją mocno do siebie. - Bądź szczęśliwa.
- A ty spełniaj sportowe marzenia, żebyś miał jak najmniej kontuzji.
Kolacja minęła wszystkim w szybkim tempie bez niewygodnych tematów. Cieszyła się, że nikt nie zaczął pytać się o jej zniknięcie. Może to Jędrzej tak poinstruował wszystkich, aby nie mieszali się w jej sprawy i problemy. Widziała, że mama najchętniej wyciągnęłaby z niej wszystkie informacje przy pierwszej możliwej okazji. Za każdym razem, gdy otwierała usta, szybko gryzła się w język i z uśmiechem zmieniała temat. Rozmawiali o różnych i barwnych momentach z przeszłości, o dorastaniu dzieci, o urodzinach, o świętach, o wszystkim, czego nie pamiętała. Wszystkim, co w jej mózgu było czarną dziurą. Pustką. Chciała pamiętać te wydarzenia ze swojego życia, chciała znać tych ludzi na ulicy, którzy wołali do niej radośnie ,,cześć", a ona tylko odpowiadała im uśmiechem. Natychmiast zachciało jej się płakać. Chciała wrócić do swojego dawnego życia, do tego, co lubiła, co robiła w wolnych chwilach, lecz teraz już nie pamiętała. W jednej chwili chciała stamtąd zniknąć i wrócić do mieszkania w Bełchatowie, gdzie nawał wspomnień nie był tak silny i dominujący.
Chciała znów odpocząć.


- Wróciłam! - zawołała głośno, wchodząc do mieszkania. Odstawiła reklamówki z zakupami z pobliskiego sklepu i szybko zdjęła płaszcz. - Jędrzej, pomożesz mi?
Nie dostała odpowiedzi. Ściągnęła ubrudzone błotem buty i postawiła je przy komodzie. Przelotnie spojrzała w lustro i rozdzieliła splątane włosy palcami. Na zewnątrz padał śnieg z deszczem, a do tego wiał silny wiatr. Gdyby tylko mogła w ogóle nie ruszałaby się z domu, ale silna potrzeba zjedzenia czegoś dobrego wyciągnęła ją spod kołdry zaraz po wyjściu Jędrzeja na pierwszy trening. Z głośnym westchnięciem złapała obie reklamówki, chcąc aby brat usłyszał jak potwornie cierpi niosąc wypakowane po brzegi torby. Przetransportowała się razem z nimi do kuchni.
- Nie pomogłeś mi! - zbeształa go. Siedział na krześle, opierając się łokciami o stół i co chwila łapał się za głowę lub pocierał oczy. Tuż przed nim leżała pognieciona kartka. - Przyszły rachunki?
Jęknęła głośno, stawiając torby na blacie szafek kuchennych i powoli zaczynała rozkładać produkty. Usłyszała jak Jędrzej odsuwa krzesło i wstaje, łapiąc za kartkę.
- Kiedy miałaś zamiar mi o tym powiedzieć?! - zapytał rozgoryczony.
- O czym? - odwróciła się, trzymając w dłoniach szklaną butelkę z sokiem wiśniowym, który Jędrek uwielbiał. Wpatrywał się w nią z zaciśniętą mocno szczęką. Szybko przeniosła wzrok na kartkę, którą trzymał. W rogu zauważyła znajomą pieczątkę. Otworzyła szeroko oczy, a butelka mimowolnie wypadła jej z rąk i roztrzaskała się na kawałeczki. Gęsty sok rozlał się po płytkach.
- Grzebałeś w moich rzeczach?! - pisnęła, próbując wyrwać mu kartkę z dłoni.
- Jak długo chciałaś to ukrywać?! - zagrzmiał, podnosząc głos. Nie zwrócił uwagi na jej pytanie. Kipiał ze złości. - Aż stracę czujność?!
- Przestań!
- Kłamałaś mi prosto w oczy! - krzyknął, zgniatając papier w kulkę.
- Powiedziałam Ci przecież gdzie byłam - odparła hardo.
- Myślałaś, że to załatwi sprawę i uspokoję się, gdy powiesz, że przez trzy lata byłaś w Niemczech?! - wykrzyczał rozgniewany.
- Zrobiłam tyle ile mogłam!
- Brzydzę się kłamstwem, Aniela. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Niewidzialne ręce zacisnęły się wokół jej szyi, nie pozwalając zaczerpnąć tchu. Czuła jak się dusi, słysząc zabójcze wręcz słowa brata. Jakby ktoś wbijał szpikulec prosto w serce.
- Myślałam, że możemy sobie ufać!
- Nie bądź śmieszna - roześmiał się zirytowany - Akurat najmniej wiesz o zaufaniu! Z dnia na dzień zniknęłaś, a teraz robisz z tego tajemnicę! Nie sądzisz, że czas odkryć karty?!
- Oczekujesz ode mnie zbyt wiele! Nie mogę tu niczego przemyśleć, bo cały czas wywierasz na mnie presję!
- To po co wracałaś?! - krzyknął i natychmiast ugryzł się w język, zorientowawszy się co wypłynęło z jego ust w przypływie złości. Jego spojrzenie złagodniało, rozluźnił szczękę.
Zamilkł.
- Też się nad tym zastanawiam - szepnęła, widząc zamazujący się obraz. - Mogłam tu nigdy nie wracać i więcej na Ciebie nie patrzeć!
Jędrzej natychmiast obrócił się do niej bokiem i rzucił zwiniętą kartkę na stół. Przez chwilę stał, nie wiedząc, co ma zrobić. Zamknęła oczy. Ból jaki rozszedł się po jej ciele był nie do wytrzymania. Chciała, żeby ten koszmar wreszcie się skończył. Wiedziała, że jedyną osobą, która ucierpi najbardziej po jej powrocie, będzie Jędrzej. Nie ona. Nie rodzice. Nikt, poza młodszym bratem. Znów miała wszystkiego dość. Wzdrygnęła się, słysząc huk drzwi wejściowych. Jędrzej wyszedł. Opuścił ją. Zostawił na pastwę żalu, goryczy, niesprawiedliwego losu, który był przy niej jak kula i żelazne kajdany u nóg i rąk. Wiele by dała, aby zdarzenie z kuchni nigdy nie miało miejsca. Wiele by dała, aby wydarzenia sprzed trzech lat były tylko sennym, okrutnym koszmarem, a nie rzeczywistością.
Otworzyła zaczerwienione oczy i otarła je rękawem bluzki. Rozlany, wiśniowy sok zataczał jeszcze większe kręgi na płytkach. Nie zwracała uwagi na odłamki szkła chrzęszczące pod butami. Dopadła do stołu i gorliwie rzuciła się na zwiniętą kartkę. Nerwowymi ruchami rąk próbowała ją rozprostować. U góry widniał napis: Klinika Vogelsberg - Grebenhain.
Miejsce leczenia jej najgłębszych koszmarów, rzeczywistych wydarzeń, traumatycznych przeżyć.
Wraz z głośnym łkaniem, rozdzierała papier na malutkie kawałki.

Karygodna obsuwa. Rozdziały bonusowe tak naprawdę nigdy nie będą miały miejsca w tej rzeczywistości. A ktoś tu ze mną w ogóle jeszcze jest? Wstydzę się. Nie chciałam, żeby to było takie krótkie.