wtorek, 14 października 2014

Maskarada piąta

       Nie poszła na mecz mimo nalegań Jędrzeja. Chciał, aby chociaż na chwilę oderwała się od trwożących myśli, ale z drugiej strony widmo przeciskania się między tysiącami kibiców nie napawało jej optymizmem. Wolała pogrążyć się w bezdennej pustce. Znów zapadła się w sobie. Nie jadła, nie piła, siedziała w królestwie swoich myśli za zamkniętymi drzwiami pokoju.  Jędrzej wspominał, że sąsiedzi stęsknili się za jej spacerami po klatce schodowej. Nie miała ochoty ruszać się gdziekolwiek poza obręb mieszkania. Dziś nadszedł ten dzień, gdy włączyła telewizor i usiadła na kanapie. Okryła się kocem, podczas gdy reklamy powoli dobiegały końca. Zauważyła swojego brata w kwadracie dla rezerwowych i mimowolnie się uśmiechnęła, co zdarzało się coraz rzadziej. Nie rozumiała fenomenu chodzenia na mecze, skoro to samo można było zobaczyć w telewizji. Lubiła pracę Jędrzeja i wszystko, co z nią związane, gdyż dzięki temu przestał zadręczać się myślami. Był młody, pełen energii i marzeń, a gdy tylko się pojawiła wszystkie jego plany legły w gruzach i wyrzuty sumienia dawały o sobie znać. Najwyraźniej pogodził się z myślą, że po trzech latach bezustannego oczekiwania, nigdy już jej nie zobaczy, a nawet nie usłyszy żadnej wiadomości. Postanowił żyć dalej, spychając wszystko na drugi plan. A wtedy ona brutalnie wkroczyła do jego życia z brudnymi butami i przywróciła chaos. Zacisnęła powieki, spod których wypłynęło kilka łez. Powinna nigdy nie pojawiać się w Bełchatowie. Jędrek byłby szczęśliwy, gdyby nie musiał codziennie walczyć z nasuwającymi się na język pytaniami. Nie musiałby znosić  jej humorów, ciągle wyciągać od niej informacji, aby w końcu powiedziała co działo się przez trzy długie lata. Sprowadziła na niego tyle problemów i jeszcze miała czelność odmawiać braterskiej pomocy. Zapiekło ją w gardle, gdy na zadaniową zagrywkę wszedł jej brat. Zepsuł. Przeklął pod nosem.
Wtedy dopiero rozumiała, że krzywdzi go, milcząc. Nawet najstraszniejsza, wykrzyczana prawda nie mogła zranić aż tak mocno, jak unikanie rozmowy prawie od miesiąca. Impuls działania ściągnął ja z kanapy, gdy w głośnikach zabrzmiał głos komentatora:
- Wspaniały mecz w wykonaniu siatkarzy z Bełchatowa...
Dalszej części już nie słyszała. Burza myśli przysłoniła jej wszystkie dobiegające bodźce ze świata zewnętrznego.
Gdyby jej tu nie było, Jędrzej byłby szczęśliwszy...
Wyciągnęła walizkę spod łóżka, otworzyła ją na podłodze i wrzuciła do środka większość ubrań, które miała pod ręką. Zabrała kosmetyczkę z łazienki i upchnęła ją między rzeczami. Wyimaginowany śmiech brata rozbrzmiał jej w uszach. Tak dawno nie miał szansy na to, aby porządnie się roześmiać,  rozerwać czy zabawić. Ciążyło na nim fatum starszej siostry, która rozpędziła jak wiatr chmury resztki dobrego humoru i rozpoczęła erę chaosu. Zasunęła walizkę i zaciągnęła ją do drzwi. Założyła buty, ciemny płaszcz, czapkę i szalik. Nie siliła się nawet na napisanie jakiejkolwiek kartki. Po co? Po to, aby szybciej ją znalazł i zadręczał się jeszcze bardziej? Tylko na chwilę usiadła na krzesło w kuchni i rozejrzała się dookoła. Na stole leżał telefon, którego ekran wyświetlał przychodzące połączenie, a u góry figurowało imię brata. Wyjęła kilka banknotów z portfela i wrzuciła je razem z telefonem do kieszeni. Opuściła mieszkanie, zamknęła drzwi na klucz, który potem schowała pod wycieraczką. Modliła się w duchu o to, aby nikomu z sąsiedztwa nie zachciało się teraz wieczornych spacerów. Wyszła z bloku i z ciężkim sercem oddaliła się w nieznaną jej stronę. Wytrwale ciągnęła walizkę, nie oglądając się za siebie ani razu. Płakała, ale ludzie zupełnie nie zwracali na nią uwagi. Na dworze panowała już ciemność. Blask latarni oświetlał jej drogę. Po kilometrze wędrówki usiadła na przystanku autobusowym i zakryła mokrą twarz dłońmi. Rozpacz rozdzierała jej serce. Chciała dobrze, ale powrót do Polski tylko pogorszył sprawę. Nagle wszyscy zaczęli się na nią roztrząsać, robić wszystko, aby wreszcie się otworzyła. Nie chciała tego robić! Nie chciała mówić o tym, co jej się przydarzyło! Nienawidziła tych, którzy napadali na nią z pytaniami. Teraz, gdy zniknie wszyscy dadzą jej spokój, Jędrzej w końcu zacznie się uśmiechać.
Nie była ju w stanie przełknąć śliny, bo ogromna gula w gardle coraz bardziej się rozrastała. Zapłakała gorzko, przygryzając wargi do krwi. Przecież od zawsze pisana była jej tylko krew. Dlaczego w ogóle tu przyjeżdżała? Miała nadzieję, że wszyscy będą się cieszyć z jej powrotu? Może tak było na początku, ale im dłużej zaszczycała swoją obecnością, tym zaczynało być coraz gorzej. Swoim upiornym humorem psuła atmosferę, zasiewała ziarno wewnętrznego niepokoju. Nie chciała sobie wyobrażać tego, co czuł Jędrzej, gdy często przebywała z nim w jednym pomieszczeniu. Wyssała z niego szczęście jak dementor. Chciała to naprawić, ale teraz jest to niemożliwe. Po ulicy jeździło coraz mnie samochodów, a z ciemnych ulic zaczęli wychodzić podejrzani ludzie. Wyciągnęła telefon z kieszeni i zerknęła na wyświetlacz. Jeszcze żadnego telefonu od Jędrzeja. Czyli jeszcze nic nie wie. Miała więc czas, aby odejść tak daleko, by nikt nigdy jej nie znalazł. Poderwała się z ławki i szybkim krokiem powędrowała przed siebie. Stukot kółek walizki zwracał na nią uwagę. Coraz więcej ludzi patrzyło się na nią podejrzliwie. Idiotka, myśleli, szwenda się nocą po mieście. Chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca. Wszystko w niej z żalu płonęło żywym ogniem. Na blade, wręcz białe policzki wkradł się różowy kolor. Otarła niedbale łzy i owinęła się dokładniej szalikiem. Noce były mroźne, a tu nawet nie zapowiadało się na to, aby miała gdziekolwiek przenocować. Uparcie szła przed siebie byleby szybciej stąd odejść. Kręciła się po zawiłych ulicach, których nie pamiętała. Jakby znajdowała się w zupełnie obcym mieście. Nawet dzienne spacery po okolicy sprawiały jej trudności. Nie miała pojęcia jak i którędy wrócić do mieszkania. O tej przypadłości też nie powiedziała bratu, nawet nie miała takiego zamiaru. Sądziła, że wkrótce wszystko się rozwiąże, pamięć wróci i będzie mogła normalnie funkcjonować. Minęły trzy lata i nic się nie zmieniło. Wtedy poczuła wibracje telefonu w kieszeni. Starała się je skutecznie ignorować. Po ośmiu próbach skontaktowania się z nią, usiadła na krawężniku. Niepewnie rozejrzała się dookoła. Po drugiej stronie ulicy znajdowała się na wpół otwarta brama prowadząca do jednej z kamienic. Obok niej był przystanek autobusowy. Bardzo liczyła na przyjazd jakiegokolwiek autobusu, aby odjechać w siną dal. Wyciągnęła telefon z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Jędrzej gorączkowo próbował się z nią skontaktować. Zerknęła na drogę. Wstała powoli i niepewnie przeciągnęła palcem po ekranie. Nie wiedziała dlaczego to robi. Nie wiedziała dlaczego chce z nim porozmawiać skoro ucieka. Usłyszała krzyk brata, ale wtedy zupełnie co innego przykuło jej uwagę. A mianowicie trzech mężczyzn wskazujących na nią palcem i niechybnie zbliżających się jej stronę. Jeden z nich trzymał w ustach papierosa, drugi ochoczo zacierał ręce. Trzeci, ostatni, uśmiechał się podejrzliwie. Głos brata w słuchawce nasilał się. Serce podskoczyło do gardła, telefon wypadł z dłoni, gdy jeden z nich odezwał się ochrypłym głosem.
- Laleczko, co robisz tutaj sama?
Przełknęła ślinę. Tym razem niech ją zabiją.

                                                                        *

Nic nie było mu w stanie zepsuć humoru po wygranym meczu z chłopakami z Rzeszowa. W końcu przekonał się jaki kocioł panuje w Energii, podczas meczu z Resovią. Był zachwycony. Tysiące gardeł śpiewało i krzyczało na zmianę. Otumanienie sięgało do tego stopnia, że ciężko mu było cokolwiek wydusić. Widział to samo w zachowaniu swojego przyjaciela, Facundo. Natomiast reszta chłopaków uśmiechała się pod nosem i kazała poczekać z werdyktem do czasu, gdy zagrają mecz w Rzeszowie. Nie mógł sobie wyobrazić tego, że istnieje jeszcze inne miejsce o tak wielkim polu rażenia jak hala w Bełchatowie.
Samą wisienką na torcie był fakt, że Jędrzej zadowolony zaprosił jego i Conte do siebie do mieszkania. Uznał, że Anieli przydałaby się jakakolwiek odmiana, bo od ponad tygodnia siedzi zamknięta w pokoju i z nikim nie chce rozmawiać.  A on bez wahania przystał na tę propozycję. W końcu obiecał pomoc i ani jedno słowo Facu nie zmieni jego postanowienia. Wiedział, że i tak nic nie osiągnie jeśli chodzi o siostrę Jędrzeja, ale miał nadzieję, że choć trochę uda mu się ją rozszyfrować. Była najtrudniejszą Enigmą tego świata. Nawet rozzłoszczony wzrok przyjaciela nie był mu w stanie odebrać tej przyjemności, gdy jechał samochodem ulicami miasta. Wiedział, że Conte chce się w końcu porządnie wyspać. Zaparkowali nieopodal bloku i szybko wdrapali się na odpowiednie piętro w towarzystwie Jędrzeja. Otworzył drzwi i zapalił światło w korytarzu. Usłyszał dźwięk telewizora z salonu. Maćkowiak uśmiechnął się i krzyknął:
- Aniela, jesteśmy!
Cisza. Pokręcił głową z uśmiechem.
- Pewnie znowu śpi - westchnął głęboko i zamknął drzwi na klucz. Rzucił go na półkę i natychmiast zwrócił uwagę na brak drugiego. Rozejrzał się dokładnie po korytarzu. Całe mieszkanie spowite było w ciemności, a przecież Aniela bała się mroku. Nie zdejmując kurtki, przeszedł szybko do salonu. Telewizor grał w najlepsze, a koc na kanapie leżał rozgrzebany. Z przestrachem rzucił się w stronę jej pokoju. Otworzył drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę. Drzwi szafy były szeroko otwarte, natomiast w środku zionęła pustka. Z przestrachem spojrzał pod łóżko, lecz walizki tam nie było. Uderzył pięścią w szafę.
- Jędrzej, co się stało? - zapytał, nie rozumiejąc co się dzieje. Pierwszy raz w swoim życiu był świadkiem takiej dziwnej sytuacji. Zapalił światło w pokoju i rozejrzał się powoli. Jędrzej kucał przed szafą, chowając twarz w dłoniach. Po kilkunastu sekundach rzucił im wystraszone spojrzenie.
- Nie ma jej - wyszeptał przerażony. Zamachnął się dłonią i z całej siły zatrzasnął drzwi szafy. - Uciekła.
Patrzyli na niego z niedowierzaniem. Zdesperowany wyciągnął telefon, mrucząc coś pod nosem. Wszyscy byli wystraszeni tą sytuacją. Nawet Facundo, który nie miał z blondynką prawie żadnej styczności. Z telefonu Jędrka rozległ się sygnał połączenia. Chłopak miał zaciśnięte powieki i jak mantrę powtarzał jedno słowo: odbierz! Po kilkudziesięciu wykonanych połączeniach usłyszeli zalegającą po drugiej stronie ciszę i szum. Nagle pojawiły się jakieś zakłócenia, które niemal natychmiastowo ustały. Jędrzej otworzył szeroko oczy, krzycząc do słuchawki. Żadnego odzewu z drugiej strony. Podszedł do niego i uciszył gestem dłoni. W oddali usłyszeli czyjś ochrypły głos.
- Porwali ją! - wykrzyczał Jędrzej, kończąc połączenie. - Co robić?!
Byli tak zdezorientowani sytuacją, że nie mogli nawet ruszyć się z miejsca. Tylko Maćkowiak był w stanie przytomnie myśleć.
- Głupia dziewczyna! - krzyczał pod nosem, szukając czegoś zawzięcie w telefonie. - Jest! Jest na obrzeżach Bełchatowa! Ulica Łączna!
Opadł bezsilnie na łóżko siostry i załapał się za głowę. Facundo otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale przyjaciel przeszkodził mu pierwszy.
- Jadę po nią. Nie mogli jej nic zrobić! - zapewnił ich i wybiegł szybko z mieszkania. Jeszcze nigdy serce nie biło mu w tak zastraszająco szybkim tempie. Każda minuta miała ogromne znaczenie. Jeśli cokolwiek by się jej stało, na pewno nie umiałby sobie tego wybaczyć. Był świadkiem tego dziwnego zdarzenia i miał obowiązek pomóc choćby kosztowałoby go to kawał nadszarpniętego zdrowia. Jeszcze nigdy droga samochodem nie dłużyła mu się tak jak ta. Czuł, jakby przejechał setki kilometrów w celu jej odnalezienia. Jakby nie znajdowała się w Bełchatowie, lecz w drugim końcu kraju. Trząsł się cały jak galareta. Bał się jak cholera. Zahamował z piskiem opon, parkując na poboczu. Wysiadł z auta i pobiegł przed siebie. Nie wiedział, gdzie jej szukać. Zdesperowany zaczął krzyczeć jej imię. Gdzieś w oddali usłyszał jej pisk. Biegł ile sił w nogach i tchu w płucach. Potykał się co rusz o nierówną kostkę. Wybiegł zza zakrętu i wtedy ich zobaczył. Ona jedna stała otoczona przez trzech mężczyzn, którzy coraz bardziej zacieśniali krąg wokół niej. Jeden bawił się kosmykami jej włosów i nawijał je na palce.
- Ej! Zostawcie ją! - krzyknął.
Natychmiast odwrócili się w jego stronę. Na twarzy jednego z nich pojawił się grymas niezadowolenia. Przyjechał w samą porę. Blondynka powoli osuwała się po ścianie na ziemię. Pobiegł w ich stronę i ledwo zatrzymał się wpół kroku, gdyż jeden z napastników odwrócił się w jego stronę i wycelował w niego nóż schowany w rękawie kurtki. Cofał się powoli do tyłu, lecz mężczyzna cały czas na niego nacierał. Znad jego ramienia ujrzał jak kolejny podejrzany typ pochylał się nad dziewczyną i brutalnie ciągnął za włosy do tyłu. Drugą ręką złapał za poły płaszcza i podniósł ją do góry.
- Puść ją! - krzyczał ile sił w płucach. Serce boleśnie rozrywało się na części. Patrzył bezsilnie to na nóż wyciągnięty w jego stronę, to na prześladowcę blondynki - Zostaw!
Mężczyzna nie zwracał uwagi na jego krzyki. Zamiast tego przyparł ją do ściany całym ciałem i ze wstrętnym uśmiecham wpatrywał się w bladą, zapłakaną twarz.
- EJ! - usłyszeli gdzieś za sobą jeszcze jeden donośny krzyk. Cała trójka spojrzała się w stronę skąd nadbiegał wysoki, barczysty mężczyzna. Spojrzeli się po sobie i nagle zaprzestali wszystkich czynów. Jeden z nich puścił blondynkę, pod którą ugięły się kolana. Drugi schował nóż w rękawie, odwrócił się i odbiegł. Cała trójka natychmiast opuściła ciemną ulicę.
Jeszcze przez chwilę stał jak słup soli. Nie mógł się otrząsnąć po tym, co tutaj zobaczył. Nie wierzył w to, że jakikolwiek człowiek na tej Ziemi miał czelność, aby podjąć próbę skrzywdzenia bezbronnej osoby. Potrząsnął gwałtownie głową i podbiegł do blondynki. Siedziała nieruchomo na chodniku, wpatrując się cały czas w stały punkt. Delikatnie dotknął jej ramienia, a ona drgnęła i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem.
- Aniela, to ja Nicolas - wyszeptał spokojnie, patrząc łagodnie w stalowoszare oczy. Podniosła wzrok do góry i utkwiła go w obiekcie znajdującym się nad jego ramieniem. Odwrócił się powoli do tyłu.
- Wszystko w porządku? - zapytał mężczyzna. Ten sam, który rozgonił napastników.
- Tak, wszystko dobrze - obrócił się lekko w stronę blondynki, lecz ona wpatrywała się natarczywie w przybysza. - Dziękuję.
- Nie ma za co - uśmiechnął się i przykucnął obok niego - Jestem Kamil i...
Nie zdążył dopowiedzieć zdania do końca, ponieważ przerwał mu przeraźliwy krzyk dziewczyny. Schowała głowę między kolanami i zasłoniła uszy dłońmi. Klęknął naprzeciwko niej i znów złapał za ramiona.
- Aniela! Spokojnie! Już nic ci nie grozi! - krzyczał, byleby uspokoić siostrę środkowego. Jej krzyk słabł z sekundy na sekundę.
- Pójdę już - mruknął mężczyzna i natychmiast zniknął.
Poczuł wibracje telefonu w kieszeni, lecz starał się go ignorować. Miał teraz na głowie znacznie ważniejszą sprawę, a mianowicie uspokojenie dziewczyny. Cały czas, nieprzerwanie mówił do niej spokojnym i opanowanym głosem. Powoli wychodzili na prostą. Dziewczyna przestała krzyczeć i odsłoniła uszy. Wyprostowała się i otworzyła zaciśnięte mocno powieki. Patrzyła na niego beznamiętnie, jak na człowieka, którego widzi pierwszy raz w życiu.
- Chodź, pojedziemy do domu - powiedział spokojnie, wyciągając rękę w jej stronę. Podniosła się samodzielnie, opierając prawym ramieniem o ścianę. Nie chciała jego pomocy nawet wtedy, gdy co chwila uginały się pod nią kolana. Złapała za rączkę walizki stojącej nieopodal i oparła się na niej całym ciężarem ciała, lecz ta zachybotała się lekko i odjechała do przodu. W ostatniej chwili rzucił się do boku i uchronił ją przed upadkiem. Wiedział, że nie dałaby już rady wstać. Objął ją mocno w pasie, mimo że próbowała się wyrywać z jego uścisku.
- Puść mnie - wyszeptała, szarpiąc się - Zostaw mnie, słyszysz!
Po bladych policzkach spływały łzy. Odsunęła się od niego, oddychając głęboko. Jasne włosy opadły jej na twarz. Rozgarnęła je niezdarnym ruchem i wbiła w niego wzrok. Stał zdezorientowany na środku chodnika, patrząc nań uważnie, jakby zaraz miała sobie zrobić krzywdę.
- Boję się - wyszeptała, patrząc na swoje drżące dłonie. Z jej krtani wyrwało się ciche łkanie. Zaczęła się bezlitośnie drapać po nadgarstkach i ramionach. Wplotła palce we włosy i pociągnęła mocno do dołu, próbując je powyrywać.
- Co ty robisz?! - doskoczył do niej jednym susem, próbując unieruchomić jej przedramiona - Przestań!
Na siłę zaprowadził ja do samochodu i wepchnął na miejsce pasażera. Zapiął jej pas, po czym szybko wrzucił walizkę na tylne siedzenia i usiadł na miejscu kierowcy. Natychmiast odpalił silnik i wcisnął pedał gazu. Blondynka skuliła się na fotelu i patrzyła beznamiętnie przed siebie. Niezdarnie wyciągnął telefon z kieszeni i prawie na ślepo wybrał numer do Jędrzeja. Drżącą ręką przycisnął urządzenie do ucha. Minęło kilka sekund, gdy rozbrzmiał głos środkowego.
- Wracamy. Wszystko jest w porządku - odpowiedział spokojnie, skręcając gwałtownie w lewo.
Milczeli. Nie miał odwagi się odezwać. Z resztą ona na pewno nie chciałaby odpowiedzieć. Kurczowo przyciskała prawą dłoń do piersi. Nie próbowała nawet okiełznać rozwichrzonych i splątanych włosów. Siedziała biała jak ściana, nie ruszając się nawet o milimetr. Zatrzymał się przed odpowiednim blokiem i wyjął kluczyk ze stacyjki. Potarł dłońmi o spodnie i wyczekująco spojrzał na blondynkę. Nie wiedział, co powiedzieć. W pewnym krytycznym momencie zaczął się nawet zastanawiać czy ona nadal żyje, gdyż nie dawała żadnych podstaw, by sądzić inaczej. Wlepił w nią natarczywy wzrok, pochylając się lekko do przodu, by przyjrzeć się jej twarzy. Delikatnie zamrugała powiekami i spojrzała na niego zlękniona.
- Gdzie jesteśmy?
Tym razem to on szybko zamrugał, lecz z zupełnie innego powodu. Był niemiłosiernie zaskoczony.
- Pod twoim blokiem - odpowiedział powoli. Błądziła po otoczeniu zagubionym wzrokiem. W tym wcieleniu była małą dziewczynką w ciele dwudziestotrzyletniej kobiety, zupełnie nieporadną, niesamodzielną.
- Nie chcę tam wchodzić - wyszeptała, przymykając oczy na chwilę
- Twój brat się martwi - wyjaśnił, chcąc dotknąć jej ramienia. Nie uczynił tego, gdyż szybko się odsunęła i odwróciła głowę w drugą stronę. Broda jej zadrżała i usta wykrzywiły w żałosnym grymasie. Wzięła parę głębokich oddechów i odpięła pas bezpieczeństwa. Nie pytał o nic, gdy wysiadała z auta. Powoli skierowała się w stronę drzwi wejściowych bloku. Gdy zniknęła z jego pola widzenia, szybko wysiadł z samochodu i wyciągnął walizkę ze tylnego siedzenia. Złapał za wyciągnięty do połowy uchwyt i ruszył do przodu. Zapewne był to widok groteskowo, gdyż on, mężczyzna o wzroście 190 cm, ciągnął za sobą maleńką walizkę, która sięgała mu ledwo do uda. Mógłby się nawet roześmiać, ale ze względu na powagę sytuacji, nie zrobił tego. Wcisnął odpowiedni guzik na domofonie i czekał, aż ktoś pozwoli mu w końcu wejść. I tak też się stało. Pociągnął za klamkę i wszedł do środka. Natychmiast na klatce zapaliły się żarówki. Wspinał się powoli na schodach, nie chcąc dogonić blondynki. Słyszał jej kroki dwa piętra nad sobą. Jego długie nogi pokonywały po trzy schodki za jednym razem, więc szybko znalazł się tuż za nią, jednak nadal w odpowiedniej odległości. Stanęła przed właściwymi drzwiami i zawahała się na chwilę. Odetchnęła i wyciągnęła spod wycieraczki lśniący kluczyk. Włożyła go w zamek, przekręciła i nacisnęła na klamkę. Przecisnął się przez niewielką szparę i zatrzasnął za sobą drzwi. Blondynka podskoczyła przestraszona, lecz nie dane jej było długo stać w jednym miejscu. W korytarzu natychmiast pojawił się Jędrzej, który ucieszył się z jej widoku jak dziecko, które zaraz ma dostać zabawkę. Zlustrował ją wzrokiem. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, gdyż siostra przywarła do niego całym ciałem. Wszystkie nerwy puściły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. U obojga łzy zaczęły lać się strumieniami. Dziewczyna żałośnie wypłakiwała wszystkie emocje w koszulkę brata, a on obejmował ją mocno ramionami, chroniąc w tej chwili przed całym złem tego świata.
Facundo klepnął swojego przyjaciela w ramię na znak, że powinni już stąd zniknąć. Odstawił więc walizkę w kąt pokoju, kiwnął do Jędrka, który posłał mu dziękczynne spojrzenie i wyszedł z mieszkania, zamykając cicho drzwi. Zbiegli szybko po schodach i wsiedli do samochodu. Wypuścił powietrze ze świstem, gdy rozsiadł się wygodnie na fotelu za kierownicą.
- Cały jesteś? - zapytał Conte z wielkim uśmiechem na twarzy. Jemu też ulżyło.
- Mam tylko wielką ranę na psychice, ale poza tym wszystko jest dobrze - westchnął głęboko. Ustabilizował oddech, po czym ruszyli spod bloku. Był tym wszystkim tak przerażony, że nawet nie zwracał uwagi na świergotanie swojego przyjaciela. Chciał tylko i wyłącznie móc na jakiś czas wyłączyć się z tego świata i spokojnie przeanalizować wszystko to, co zdarzyło się tego wieczoru. Jutrzejszy poranny trening może okazać się jednym z gorszych w jego dotychczasowej karierze. Nie chciał wszystkiego psuć dlatego zaraz po powrocie do domu zregenerował się tak jak powinien i od razu zasnął. Nawet na chwilę nie zaprzątał sobie głowy czymś innym jak odpoczynkiem. 


Czy ilość opisów jest wystarczająca? Cześć. Witam was w pochmurny ranek o godzinie 12 w dzień wolny. Maskarada to niby nazwa rozdziału, ale taką prawdziwą maskaradą jest to, że dopiero teraz wrzucam nowy rozdział.